piątek, 13 października 2017

Autostopem przez Bałkany część 2

"Żeby podróżować autostopem albo na gapę ,trzeba mieć odpowiedni charakter"
   Tak pisał w swojej powieści " A mnie kocha Julia Roberts" rosyjski autor Nikołaj Nasiedkin. Oczywiście przyznaję mu rację ponieważ autostop uczy pokory i cierpliwości. Jest dużym testem dla nas samych w sytuacjach w, których nie zawsze idzie tak jakbyśmy sobie to zaplanowali. Czy w moim przypadku wszystko szło zgodnie z planem idealnym? Oczywiście, że nie :) Przekonajcie się sami. Zapraszam na kolejną część autostopowej relacji :)


Dzień 2: Te nieszczęsne Węgry

  Słońce leniwie pokazało się na horyzoncie świecąc mi coraz mocniej w twarz. Nie bardzo ogarniałem, która jest godzina, ale o dziwo stwierdziłem, że pierwsza autostopowa noc na świeżym powietrzu w trawie była całkiem ok. Opuściłem w końcu ciepły śpiwór, spakowałem rzeczy i ruszyłem na stację żeby ogarnąć poranną toaletę. Poniżej zdjęcie mojego przenośnego 5 gwiazdkowego Hiltona :)


   Wygoda, świeże powietrze, czego chcieć więcej :) tylko śniadania kiepskie serwują bo dziś znowu była konserwa turystyczna....
   Po porannej toalecie, śniadaniu i zakupieniu butelki wody pełen werwy ruszyłem łapać stopa. Tym razem za cel obrałem stolicę Węgier- Budapeszt. No w sumie to jego okolice bo broń boże nie chciałem wjeżdżać do miasta. Wielu autostopowiczów miało problemy żeby się stamtąd wydostać i traktowałem wtedy Budapeszt jak jakąś czarną dziurę, autostopowy trójkąt bermudzki z, którego juz nigdy nie wrócę :) Tak więc mając takie czarne wizje przed oczami kierowałem się głownie na obwodnicę Budapesztu skąd kolejną autostradą planowałem ruszyć już w kierunku Chorwacji.  Z okolic Bratysławy było to lekko ponad 200 kilometrów. Proste prawda? Tak samo myślałem jak stanąłem przy wyjeździe ze stacji benzynowej z kartką z napisem "Budapest".....Dwie godziny później gdy jak się zorientowałem stałem nadal w tym samym miejscu stwierdziłem, że to jednak nie będzie takie proste :) Wróciłem na parking na stacji. Ku mojej radości okazało się, że za chwilę samochodem dostawczym w kierunku Węgier rusza Polak. Chwilę z nim pogadałem i zadowolony wsiadłem do jego samochodu. Jedziemy!
    Nasze ustalenia początkowo były takie, że podrzuci mnie na granicę słowacko-węgierską i tam będę łapał dalej. Później stwierdził, że jednak lepsze miejsce będzie dalej. Na dużej stacji benzynowej, która jest ostatnim punktem gdzie kierowcy mogą zakupić winiety na przejazd węgierskimi autostradami. Brzmiało to bardzo dobrze więc przystałem na jego propozycję :)
Zadowolony wysiadłem z samochodu i poszukałem dobrego miejsca. Stacja spora przy samej autostradzie, ruch spory- idealnie pomyślałem :) kartka w ręku, ponad 30 stopni i do dzieła! Jednak niestety sekundy mijały....minuty mijały...a w końcu i godziny mijały i nic. Totalnie nic. Zatrzymały się tylko dwa samochody, ale oba jadące do Rumunii więc w zupełnie nie pasującym mi kierunku :/
Żeby tego było mało przekonałem się co znaczy nadgorliwość węgierskiej policji. Podjechał radiowóz. Pan policjant próbował mi wmówić, że łapię samochody jadące autostradą co jest surowo zabronione. Wypierałem się "gdzie ja? z autostrady? nigdy w życiu! Próbuję zatrzymać tylko te wyjeżdżające ze stacji!" (oczywiście szczerze liczyłem też na te z autostrady:P), ale mimo tłumaczeń Pań władza nie chciał mi uwierzyć i kazał iść na stację i tam próbować. Pojechali. Jakieś 1,5 godziny później przyjechali jednak znowu. Tym razem już byli bardziej upierdliwi. Kazali się wylegitymować, pokazać kartki co mam tan napisane (miałem jedną z napisem "Budapest", a drugą z napisem "Croatia" i na widok tej drugiej śmiali się do rozpuku) no i po krótkim pouczeniu w końcu pojechali. Byłem na Węgrzech dopiero kilka godzin, a już miałem dość tego kraju....
    Szczęście uśmiechnęło się do mnie po ponad 4 godzinach. Zatrzymał się mieszkaniec Budapesztu wracający z Wielkiej Brytanii. Powiedział, że podrzuci mnie na obwodnicę miasta. Po drodze poczęstował mnie swoim jedzeniem co było również bardzo miłe :) Blisko obwodnicy na, którą zmierzałem wypatrzyłem stację benzynową i poprosiłem kierowcę żeby mnie tam wysadził. Odmówił bo powiedział, że kawałek dalej jest lepsze miejsce. Ok to jedziemy. I co było kawałek dalej? Zamknięta stacja i remont drogi na kilka kilometrów...kierowcy zrobiło się głupio, ale jak to stwierdził "na pewno sobie poradzisz" i zostawił mnie w tym miejscu. Przygodo trwaj chciałoby się rzec :D
    Co mi pozostało...plecak na plecy i spacer poboczem autostrady i szukanie odpowiedniego miejsca. Tego dnia pokonałem kilkanaście kilometrów pieszo po węgierskich autostradach, a raczej ich poboczach patrząc co jakiś czas na jezdnię gdzie wymalowane były wielkie oznaczenia autostrad M1, M7..i tak dalej i szukałem oznaczeń kierujących na M0. Po dłuższym czasie w końcu ulga, pojawiła się na horyzoncie odpowiednia tablica...ufff.


   O dziwo kawałek dalej kobieta jadąca z dzieckiem sama się zatrzymała żeby zgarnąć mnie i kawałek podrzucić. Czyżby w końcu szczęście zaczęło mi dopisywać? Tak mi się wydawało do momentu gdy wysiadłem z samochodu kobiety. Opuszczała ona autostradę więc ja musiałem iść dalej pieszo. Dosłownie po jakiś 10 minutach drogę zajechał mi..węgierski patrol policji na motorach...krótko i na temat po autostradzie chodzić nie wolno zapraszamy do wyjścia na najbliższym zjeździe. Jak to wyglądało? Przede mną jechał jeden policjant na motorze potem szedłem ja i za mną jechał kolejny :) Pełna eskorta aż do zjazdu. Może powinienem też udawać motor wtedy? Tak czy inaczej plus taki, że nie dostałem mandatu i chwilę po zjechaniu (w moim przypadku chwilę po zejściu) z autostrady panowie policjanci pojechali, a ja poczekałem aż znikną mi na horyzoncie i szybko wróciłem na autostradę :)
    Wieczór zbliżał się nieuchronnie, a mi w końcu udało się dotrzeć do stacji benzynowej. Ruch był już znikomy więc nie liczyłem już na zbyt wiele. Nim jednak postanowiłem tam odpocząć spotkałem polską rodzinę zmierzającą samochodem na wakacje w Chorwacji. O ile jeszcze tatuś był osobą rozmowną i nawet powiedział, że gdyby miał miejsce to by mnie zabrał to już jego żona pokazała się z tej gorszej strony. Przegoniła męża do samochodu i dala mu do zrozumienia, że nikogo zabierać nie będą i muszą już jechać :) Dzięki tej rozmowie dowiedziałem się jednak, że jestem rzut beretem od największego węgierskiego jeziora- Balaton. I faktycznie gdy wszedłem na kładkę nad autostradą położoną niedaleko stacji mogłem podziwiać te przepiękne jezioro. 



    Gdy wróciłem na stację popytałem jeszcze kilku kierowców czy jadą do Chorwacji. Niestety nikt się tam nie wybierał. Decyzja była jasna- zostaję tutaj do rana. Usiadłem więc przy stoliku koło stacji wyjąłem kolejną przepyszną konserwę turystyczną...plecak postawiłem na drugim krześle i nie wiedzieć czemu wsadziłem między krzesło, a plecak kartkę z napisem "CROATIA" zwróconą w stronę drogi. Po chwili ze stacji wychodził starszy mężczyzna, przeszedł spojrzał na kartkę i poszedł, ale za chwilę się odwrócił i zadał jedno magiczne pytanie "Ty chcesz jechać do Chorwacji?"  Moja odpowiedź mogła być oczywiście tylko jedna "TAAAAK" z wielkim bananem na twarzy :) po chwili siedziałem już w samochodzie i ruszaliśmy w drogę. Mój kierowca miał na imię Mladen, pochodził z Varazdinu do, którego zmierzał. Co więcej miał żonę polkę, ale nie znał o dziwo żadnego słowa po polsku :) Przez pewien odcinek drogi mogłem podziwiać piękny Balaton. Do granicy węgięrsko-chorwackiej dotarliśmy już późną porą. Szybka kontrola paszportowa, sprawdzenie bagażnika i mogliśmy jechać dalej. Tak, tak, tak już drugiego dnia stało się to o czym marzyłem- bylem w Chorwacji! Autostopem! Ależ się wtedy cieszyłem :)
   Z Mladenem pożegnałem się na stacji przy autostradzie biegnącej do Zagrzebia. Była godzina 23:30. Byłem mega zajarany, szczęśliwy i wszystko tym podobne :) Do szczęścia brakowało mi tylko dobrego miejsca do snu. Jako, że stacja była całodobowa i mocno oblegana tak jak poprzedniej nocy tak i tym razem postanowiłem spać na polance za stacją. Idąc tam po drodze natrafiłem na kanał z szambem. Na pierwszy rzut oka (było ciemno) wyglądał na suchy. Kawałek dalej można było przejść obok niego, ale po co będę tam chodził? Co ja nie dam rady przeskoczyć ledwo widocznego kanałku? Jasne, że dam radę :) No i wziąłem się za przechodzenie. Prawa noga ok stoi po drugiej stronie, została jeszcze tylko lewa...no właśnie i ta lewa noga jak się okazało zamiast wylądować po drugej stronie wylądowała centralnie w kanale, który na dodatek jak się okazało nie był pusty tylko był wypełniony szambem! Noga wjechała tam z takim impetem, że oberwała też prawa noga...dramat, masakra i NIEWYOBRAŻALNY zapach.....wielka radość przemieniła się od razu w wielki dramat. Drugi dzień wyjazdu i taka tragedia. Załamka i tyle. Szczęście w nieszczęściu, że miałem sandały, ale niestety tylko jedną parę...Szybka chwila namysłu i długa na stację do łazienki. Spojrzenia ludzi, których mijałem slalomem z uwaloną szambem nogą prawie po kolano bezcenne. Zastanawiam się zresztą czy najpierw to widzieli czy najpierw poczuli....W łazience spędziłem sporo czasu szorując nogi i próbując jakkolwiek wyprać lewy sandał. Załamany i wkurzony na maksa opuściłem łazienkę. Nie zdecydowałem się wracać do tego miejsca żeby spać tylko tym razem położyłem się przy ścianie budynku stacji od strony parkingu i poszedłem spać. To był mimo wszystko koszmarny dzień :)

Dzień 3: Jedziemy na Split

    O poranku spotkała mnie miła niespodzianka. Usłyszałem swój ojczysty język:
"Zobacz on śpi pod ścianą! Rób mu zdjęcie" (tak, tak to było o mnie i na czas bycia "gwiazdą" zdjęć rodaków udawałem, że śpię odwrócony do ściany)
   Gdy sytuacja już się uspokoiła i paparazzi odeszli śpiąca gwiazda mogła wstać i pozbierać swój dobytek. Uraz po zdarzeniu z poprzedniej nocy pozostał w głowie i niestety uderzał też lekko w nozdrza gdy zbyt blisko znajdował się lewy sandał...Wyjścia nie było trzeba było ruszać dalej. Jestem już w Chorwacji więc chyba już gorzej być nie może :) Po śniadaniu (nie będę pisał co jadłem bo chyba każdy wie:P ) przygotowałem kartkę z napisem "Split" i stanąłem przy drodze.



    Ku mojemu zaskoczeniu po kilku minutach zatrzymał się pierwszy kierowca. Chorwat chciał zabrać mnie do Zagrzebia, a ja niczym wybredna księżniczka odmówiłem bo stwierdziłem, że na pewno złapię coś bezpośrednio do Splitu. Ha, karma oczywiście wróciła do mnie :) Do następnego zatrzymanego samochodu odstałem swoje godziny....
    W końcu ponownie zatrzymał się samochód. Był to emerytowany Niemiec jadący do...Zagrzebia. Tym razem z podkulonym ogonem wsiadłem bez słowa zająknięcia :) Mój kierowca miał dość dobry plan i naprawdę chciał mi pomóc. Zatrzymaliśmy się na poboczu autostrady w kierunku Zagrzebia. Mówię mu, że ja chcę do Splitu. No to w odpowiedzi usłyszałem, że nie ma problemu tylko muszę przeskoczyć autostradę w obu kierunkach i już z drugiej strony mogę łapać bezpośrednio na Split. Super :D pożegnaliśmy się, a ja wzrokowo oceniłem jakie mam szansę żeby przebiec kilka pasów autostrady w dwóch kierunkach między samochodami. Wyjścia nie miałem i po kilku minutach lekkiego stresu byłem po drugiej stronie. Stanąłem przy drodze skąd na autostradę wjeżdżało sporo samochodów przez co był korek więc liczyłem na dużo szczęścia. I tak stałem w tym upale i stałem  i oczywiście nic z tego....grzało coraz bardziej, cienia ani trochę, a ja oczywiście jak zawsze (nie)przygotowany nie miałem żadnego nakrycia głowy :) W pewnym momencie poddałem się i stwierdziłem, że pieszo poboczem pokonam odcinek drogi do bramek na autostradzie i za bramkami może coś złapię.. wrzuciłem koszulkę na głowę żeby schować się trochę przed słońcem i poszedłem. Niestety natrafiłem na chorwacką policję, która mnie zawróciła od bramek...
    Wróciłem do punktu wyjścia. Po pewnym czasie jeden z kierowców doradził mi żebym zamiast Splitu łapał transport na miejscowość Karlovac. Tak też zrobiłem, ale to też nie dało żadnego efektu. Kolejny raz z koszulką na głowie ruszyłem w stronę bramek. I wtedy w końcu uśmiechnęło się do mnie szczęście. Podjechał do mnie samochód prowadzony przez Milana, mieszkańca miejscowości Karlovac. Zabrał mnie ze sobą aż do tej miejscowości. Po drodze opowiadał o swoim dzieciństwie, zaprosił do swojego domku letniskowego nad Jeziorami Plitwickimi i doradził z, którego miejsca będzie mi najlepiej łapać stopa do Splitu :) Według niego szybciej złapię transport starą drogą idącą przez góry niż nową autostradą lecącą nad wybrzeżem. Pożegnaliśmy się, a ja wyciągnąłem ponownie kartkę z napisem "SPLIT".


I faktycznie miał rację, Po niespełna 10 minutach zatrzymał się tir zmierzający bezpośrednio do Splitu! Mieliśmy do pokonania ponad 300 kilometrów, ale byłem szczęśliwy, że się udało. Widoki po drodze przepiękne! Do tego przerwa na obiad.




Około godziny 20:00 dotarliśmy do pierwszego punktu mojej wycieczki-Splitu. Kolejny raz się cieszyłem :) Podziękowałem kierowcy i ochoczo ruszyłem w kierunku morza. Odczuwałem zmęczenie całym dniem, ale koniecznie chciałem zobaczyć plażę i morze :)





    Pokręciłem się jeszcze trochę po starówce pełnej turystów aż w pewnym momencie zmęczenie powiedziało wyraźnie "STOP". Szukanie miejscówki do spania nie było wcale takim łatwym zadaniem ze względu na dużą ilość osób przebywających w okolicy. W końcu udało mi się namierzyć wzniesienie z małym lasem niedaleko portu. Było już ciemno, a w pobliżu nikogo nie było więc miejsce wydało mi się idealne na sen. Dlaczego takie nie było? O tym w następnej części relacji :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz