środa, 11 października 2017

Autostopem przez Bałkany część 1

"Jedziemy autostopem, Jedziemy autostopem
  W ten sposób możesz, bracie, Przejechać Europę"
  Zapewne każdy z Was zna powyższe słowa piosenki Karin Stanek zachęcaj do podróżowania autostopem :) Podróż autostopem chodziła mi po głowie bardzo długo, aż w końcu przerodziłem pomysł w czyny i odbyłem swoją pierwszą podróż autostopową do Paryża o, której pisałem tu :)
Zachęcony udanym debiutem i pełen pozytywnych wrażeń po pierwszej autostopem przygodzie postanowiłem ruszyć dalej. W lipcu 2011 roku ruszyłem w dwutygodniową podróż pełną przygód, zaskakujących zwrotów akcji, pełną noclegów w dziwnych miejscach. Przez ten czas poznałem wiele serdecznych i życzliwych osób, zaliczyłem nieplanowaną kąpiel w szambie i przeżywałem chwile kryzysu w ponad 30 stopniowym upale. Wyposażony w karimatę, śpiwór i plecak pełen konserw pokonałem ponad 4 tysiące kilometrów trasą biegnącą przez Czechy, Słowację, Węgry, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę i Serbię. Zapraszam :)




Prolog:

   Niektóre pomysły dojrzewają w Nas dość długo. Tak samo było z decyzją o podróży autostopem. Nim zdecydowałem się na pierwszą próbę (Paryż w maju 2011 roku) naczytałem się wielu for, relacji z takich wypraw. Setki razy oglądałem mapy na google oglądając trasy i sprawdzając odległości pomiędzy punktem "a" i punktem "b". Czynności te powtarzałem do znudzenia :) 
   Zadowolony z przebiegu pierwszej wyprawy postanowiłem iść krok dalej. Zapadła decyzja o dłuższej wyprawie niż wypad na 1,5 dnia do Paryża. Kolejny raz przeglądając mapę, czytając relacje i oglądając zdjęcia z różnych fajnych miejsc szybko wyselekcjonowałem dwa kierunki, które mnie interesowały. Portugalia i Bałkany. Portugalia była wtedy dla mnie bardzo egzotycznym kierunkiem i dość odległym. Plus był taki, że częściowo już wiedziałem czego spodziewać się po podróży w tą stronę Europy. Z drugiej strony Bałkany. Chorwacja, która siedziała mi wtedy w głowie jak mało co i nie chciała za nic w świecie z niej wyjść. Do tego Czarnogóra, Bośnia, Serbia...moja głowa szalała z ekscytacji :) Po kilku dniach analiz, nieprzespanych nocach, rozważaniach padło w końcu na opcję numer dwa. Ogólny zarys trasy miałem w głowie. Pozostało go trochę dopracować- czyli kolejny raz oglądać mapy. Studiowanie dróg, autostrad, zjazdów, miast i punktów z, których najlepiej łapać stopa. Byłem pochłonięty i ogarniała mnie coraz większa szalona radość, że lada dzień wyruszę w tą przygodę :)
   W związku z tym, że wyprawa była dłuższa musiałem zainwestować w nowy plecak. Śpiwór i karimatę już miałem. Nie planowałem kupowania namiotu bo po co skoro w lipcu na Bałkanach na bank nie będzie padać czyż nie? (oczywiście się pomyliłem, ale o tym w dalszej części relacji)
   Zamówiłem plecak polecany na forach w konkretnym kolorze i o konkretnej pojemności. Dostałem w konkretnie innym kolorze i o konkretnie innej pojemności. Tłumaczenie kobiety wysyłającej? "Pan wybaczy jestem w ciąży więc mogę się pomylić"..No cóż na dwa dni przed wyruszeniem w podróż pozostało mi tylko powiedzieć "oczywiście nic się nie stało".
Zaopatrzony w zapas konserw, ubrania, kilka wydrukowanych map, czysty blok, dwa pisaki i kilka innych ważnych rzeczy pełen optymizmu ruszyłem w swoją szaloną podróż :)

Dzień 1: Witaj przygodo!...tylko szkoda, że o tak wczesnej porze...

  Niestety, ale wiele podróży ma to do siebie, że wiąże się z bardzo wczesnym wstawaniem. Nie inaczej było tym razem. Budzik nastawiony na godzinę 5:00. Trzeba było się ogarnąć, złapać za plecak i ruszyć na peron. Na całe szczęście było blisko bo tylko 5 min :D 
   Docelowo podróż postanowiłem rozpocząć z Cieszyna. Wiązało się to z wczesnym dotarciem do Warszawy Centralnej. O 7:30 miałem pociąg do miejscowości Czechowice-Dziedzice. Jako, że w pociągach lubię spać to liczyłem na trochę snu :) Niestety, ale człowiek siedzący za mną zadbał o to żebym miał z tym duże trudności. Ruszamy z Warszawy, a on gada przez telefon jak szalony...Zawiercie...gada znowu....Sosnowiec...Katowice....on dalej gada....szkoda, że w pociągach nie ma zakazu rozmawiania przez telefon bo czasami niektorym osobnikom zdecydowanie by się przydał. Dojeżdżamy do Tych...uff wysiadł. Marne pocieszenie bo 30 minut później sam również wysiadałem. 
   W Czechowicach-Dziedzicach czekała mnie przesiadka do Cieszyna. Nie za bardzo było co robić w okolicy, a do odjazdu pociągu miałem blisko 40 minut postanowiłem przeczekać ten czas na dworcu. 
Plus taki, że miałem darmowy kabaret w wykonaniu miejscowego kolesia nakręcającego małolatę na swoje bajery :) Śmiech po pachy. Czas do odjazdu upłynął więc dość szybko. Natomiast w pociągu poznałem pierwszą bardzo ciekawą osobowość podczas tej podróży. Obok mnie usiadł Eugeniusz. Eugeniusz pochodził z Moskwy i jak się okazało w Polsce przebywał ponieważ zbierał materiał do nowego przewodnika po Polsce, które jak się okazało pisał. Pokazał mi nawet jeden z egzemplarzy. Cała podróż do Cieszyna przebiegła nam na wspólnej rozmowie.



W Cieszynie pożegnaliśmy się i nakręcony jeszcze bardziej ruszyłem pieszo przez granicę. Pokręciłem się chwilę po Czeskim Cieszynie , porobiłem zdjęcia i ruszyłem na trasę :)



   Łapanie stopa? Elegancko, bez problemu samochód za samochodem :) Nie zdążyłem się ustawić, a już zatrzymał się samochód i jechałem dalej. Tak brzmi pięknie i tak sobie to wyobrażałem :) Niestety rzeczywistość była trochę mniej kolorowa. Pierwszy samochód zatrzymał się po...ponad godzinie :/ Zabrała mnie młoda para Czechów z, którymi przejechałem całe 15 kilometrów! do kolejnej miejscowości. Na dobry początek dobre i to. Liczyłem tam na znacznie więcej szczęścia :)
Stałem dalej i dalej...minuty mijały, samochody przejeżdżały i nic...minęły kolejne 2 godziny i w końcu eureka zatrzymał się samochód. Tym razem była to starsza para Słowaków. Z rozbrajającą szczerością powiedzieli mi, że ponad godzinę temu jechali w przeciwnym kierunku i widzieli, że stoję. Jak zobaczyli w drodze powrotnej, że nadal stoję postanowili się zlitować i mnie kawałek zabrać. Ach ta szczerość :)
   Tak bardzo mi pomogli, że wysadzili mnie raptem 10 kilometrów dalej w miejscu gdzie nie za bardzo jak było cokolwiek złapać. No nic liczy się przecież gest :)


   Spacer, który mnie czekał w związku z miejscem w, którym się znalazłem trwał lekko ponad 20 minut bo wtedy pierwszy raz samochód zatrzymał się sam bez zatrzymywania. Dwóch młodych Słowaków zgarnęło mnie z drogi i wraz z nimi wjechałem na Słowację. Po drodze jeszcze odstawiliśmy jednego z nich do domu, a z drugim ruszyłem dalej w drogę. Zapewniał mnie, że zostawi mnie w miejscu gdzie stopa łapie wiele osób bez problemu. Ok przekonam się gdzie mnie ten młodzieniec zawiezie :)
    Miejscówka faktycznie można by powiedzieć, że była ciut lepsza niż inne bo już po 25 minutach (to tylko 1/4 tego co wcześniej średnio czekałem-sukces!) zatrzymał się pierwszy tir podczas mojej podróży. Jak się okazało był to polski tir i zatrzymał się przez wzgląd na moją koszulkę z napisem Polska i dużym Orzełkiem (pamiętajcie podróżując autostopem zawsze warto mieć taką koszulkę bo często dużo pomaga) Mimo, że kierowca wydawał się spoko już jakieś 10 minut później poczułem się trochę jak nieproszony gość ponieważ mijaliśmy dwie autostopowiczki co skutkowało komentarzem kierowcy "ehh gdybym Ciebie nie brał to mógłbym je teraz zabrać" :)))))
Tak czy inaczej przejechaliśmy +/- 50 kilometrów co było moim rekordem tego dnia. Po pożegnaniu się w okolicach stacji benzynowej miałem zamiar spędzić tam pierwszy nocleg. Zjadłem pierwszą kolację,a raczej pierwszą konserwę turystyczną, których miałem już dość po 2 dniach i postanowiłem jeszcze spróbować szczęścia. Tym razem okazało się, że je mam i już po 10 minutach siedziałem w samochodzie z kierowcą z Bratysławy. Kolega był dość rozmowny, wypytywał mnie o cel podróży. Gdy mu powiedziałem, że kieruję się teraz na Węgry to pytał po co i skomentował to tak "Madziary to ino tam tylko kukurydza i nic ni ma" :) i przekonywał mnie, że szkoda tam jechać i lepiej zostać na Słowacji, która dużo piękniejsza. Pożegnaliśmy się w bardzo wesołej atmosferze na stacji benzynowej BP na autostradzie w kierunku Bratysławy. Nocleg postanowiłem spędzić na polanie za autostradą z dala od widoku klientów i przejeżdżających samochodów. Pierwszy dzień wyprawy nie był tak zły, ale zakładałem, że uda mi się dotrzeć dużo dalej. Z nadzieją na więcej szczęścia dnia następnego poszedłem spać :)

Zapraszam do kolejnej części na bloga!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz