wtorek, 24 grudnia 2013

Kiedyś trzeba zrobić ten pierwszy krok- Berlin 2008


      Czym były dla mnie kiedyś podróże? Marzeniami, czymś poza zasięgiem..Gdy byłem jeszcze dość młody miałem przeświadczenie, że podróże są tylko i wyłącznie dla ludzi bogatych, żyjących w luksusach i mogących sobie pozwolić dosłownie na wszystko. Być może taki światopogląd wynikał z tego, że moje wyjazdy w dzieciństwie ograniczały się do działki, wypadów do rodziny na mazury i raz na jakiś czas nad morze :) ograniczało mnie też nieszczęście wielu dzieci czyli choroba lokomocyjna :)
   
Jednak właśnie wtedy w 2008 roku gdy po raz pierwszy w życiu przekraczałem granicę Polski wjeżdżając do Niemiec zrozumiałem, że każde marzenie można zrealizować, każdy cel można osiągnąć wystarczy tylko włożyć w to odrobinę wysiłku i pracy :)
      To był 14 września 2008 roku. W godzinach porannych wraz z Kamilem i Grześkiem ruszyliśmy z Warszawy centralnej do Łodzi zobaczyć mecz Widzew Łódź- Stal Stalowa Wola. Na pomysł wpadł Grzesiek jako mieszkaniec Stalowej Woli :) Oczywiście szybko podjęliśmy temat i we wczesnych godzinach znaleźliśmy się w Łodzi. Do meczu mieliśmy sporo czasu więc udaliśmy się do pizzerii na piwko i pizzę. 
      Przy pizzy poruszaliśmy przeróżne tematy oczywiście głównie piłkarskie i padł wtedy pomysł (nie pamiętam już kto był jego autorem) żeby skoczyć do Berlina na mecz Herthy. Pomysł spodobał się wszystkim i postanowiliśmy wrócić do niego po powrocie do Warszawy. Reszta tego dnia upłynęła pod znakiem oglądania meczu i męczącego powrotu do stolicy po jego zakończeniu. 
      W szybkim czasie od powrotu z pomysłem jechania do Berlina zostałem sam, a jako, że chciałem uczynić to jak najszybciej bez większego zastanowienia udałem się na dworzec centralny i zakupiłem bilety na inter city relacji Warszawa-Berlin :) Wyjazd był w piątek, a powrót w niedzielę. W ten oto sposób zrobiłem pierwszy krok w celu odbycia swojej pierwszej dalszej podróży ;) 
       Nie ukrywam, że byłem wtedy kompletnym laikiem w tym temacie (z każdą podróżą uczę się nowych rzeczy). Nie miałem pojęcia gdzie szukać konkretnych informacji odnośnie Berlina, jak załatwić sobie nocleg i co więcej strasznie obawiałem się porozumiewania już na miejscu.
       Tak czy inaczej przeszukałem informację gdzie mogę kupić bilet na mecz Herthy, co warto byłoby mniej więcej tam zobaczyć i udało mi się znaleźć stronkę gdzie zarezerwowałem sobie nocleg (stronka to www.hostelworld.com) w hostelu jak się potem okazało prowadzonym przez Polkę :)
    No i w końcu nastał ten dzień...25 września 2008 roku stawiłem się na dworcu centralnym w oczekiwaniu na pociąg do Berlina. Wtedy po raz pierwszy ogarnęło mnie to uczucie, które ogarnia mnie teraz za każdym razem gdy gdzieś wyruszam w podróż, uczucie całkowitej wolności i fascynacji światem :)
    Gdy w końcu upragniony pociąg się pojawił wsiadłem i ruszyłem. Ruszyłem obserwując przez całą drogę wszystko to co dzieje się za oknem (takie małe zboczenie, które występuje u mnie przy każdej formie podróży czy to pociągiem, autobusem, samochodem czy samolotem) i tak po kilku godzinach dotarłem do granicy gdzie po raz pierwszy spotkałem się z sytuacją gdy ktoś mówi do mnie w innym języku (kontrola biletów po niemiecku) i mimo, że miałem niemiecki w technikum byłem jednak całkowicie zmieszany sytuacją i nie załapałem o co chodzi. Uratowała mnie dopiero kobieta siedząca naprzeciwko, która powiedziała konduktorce, że miałem już sprawdzany bilet :)
     Niedługo potem udało mi się pierwszy raz w życiu postawić nogę na ziemi innej niż nasza polska. Byłem w Berlinie,a dokładniej na dworcu Hauptbahnhof czyli przeogromnym kilkupoziomowym dworcu Berlina. Oczywiście na początek szok i rozglądanie się co gdzie jest, jak się poruszać itp. Po ogarnięciu się za pierwszy cel obrałem sklep Herthy Berlin znajdujący się na dworcu. Szybko tam się udałem i po chwili miałem w ręku wymarzony bilet na mecz Hertha Berlin-Energie Cottbus za 15 euro :) Ucieszony tym faktem postanowiłem ruszyć zwiedzać.Pogoda była w miarę sprzyjająca z czego się cieszyłem. Na pierwszy ogień poszedł Reichstag, ale bez wchodzenia do środka bo była ogromna kolejka, a następnie udałem się pod Bramę Brandenburską. Ogólnie okazało się, że wybrałem weekend w, którym odbywał się maraton berliński więc przy bramie trwały roboty mające na celu wyznaczenie trasy i mety maratonu. Po obejrzeniu tych pierwszych atrakcji udałem się na Potsdamer Platz, a następnie w okolice wyspy muzeów. Stamtąd już w godzinach wieczornych ruszyłem zobaczyć stadion olimpijski na, którym następnego dnia miał odbywać się mecz. Niestety było już dość ciemno więc niewiele było dane mi zobaczyć :) 
     Nastała więc pora udania się do hostelu. Wybrałem się we właściwe okolice, ale niestety ciężko mi było odnaleźć właściwą ulicę więc musiałem skorzystać z pomocy miejscowych. W końcu odpowiednio nakierowany trafiłem do hostelu. Tam po małych trudnościach zrobiłem check in i udałem się do pokoju :) Pokój był 12 osoby i jak się później okazało dzieliłem go z 11 fanami metalu z Polski, którzy przyjechali na jakiś koncert. Noc była na szczęście spokojna, rano wstałem, skorzystałem ze śniadania w cenie pobytu (obsługiwały miłe Polki) i ruszyłem w miasto, a następnie prosto na stadion :)
     Na stadion dotarłem jakieś 2 h przed meczem (mecz był o 15:30), ale mimo tego kręciło się tam już sporo kibiców. Po przejściu kontroli na bramie udałem się w kierunku miejsca gdzie do zdjęć pozował jeden z piłkarzy Herthy Berlin Gojko Kocar. Zrobiłem zdjęcie, dostałem podpis i zadowolony wszedłem na trybuny. Pierwszy raz w życiu byłem na tak ogromnym stadionie więc wrażenie zrobił na mnie niesamowite :) widzów z tego co pamiętam było jakoś ok 56 tysięcy. Sam mecz niestety był bardzo średni (wynik Hertha-Energie 0-1), ale dla mnie oczywiście było to wyjątkowe przeżycie zobaczyć mecz jednej z najlepszych lig świata. 
     Po meczu udałem się w kierunku centrum gdzie wypiłem piwko i kupiłem 4 piwka dla znajomych w Polsce. Następnie jako, że godzina była dość wczesna wróciłem pod Reichstag gdzie nie było już kolejki więc udało mi się wejść na samą kopułę :)
    Na drugi nocleg niestety nie miałem żadnej rezerwacji i planowałem od początku spędzić go na dworcu Hauptbahnhof. Początkowo przesiadywałem na ławeczkach, potem przeniosłem się do maca skąd mnie wyproszono gdy tylko zasnąłem na fotelu :P i znów zmuszony byłem wrócić na ławki. Tym sposobem rano wstałem bardzo niewyspany i zmęczony. Miałem przed sobą jeszcze parę godzin (powrotny pociąg o 16) więc udałem się znów na wyspę muzeów i kupiłem bilet do Muzeum Pergamońskiego (polecam!), które zwiedzałem przez jakieś 2-3 godziny dopóki nie odezwało się we mnie zmęczenie. Po zwiedzeniu muzeum postanowiłem wrócić już na dworzec i czekać na autobus. Mniej więcej w tym samym czasie kończył się maraton berliński (widziałem finiszującego zwycięzcę) i sporo zawodników kręciło się po dworcu. W pewnym momencie gdy tak kręciłem się przed dworcem jeden z nich mnie zaczepił i zapytał się czy mogę mu zrobić zdjęcie jego aparatem. Rozmawialiśmy oczywiście po angielsku. Rozmowa się lekko rozkręciła i w pewnym momencie facet zapytał skąd jestem, odpowiedziałem, że z Polski, a on do mnie w naszym języku, że też jest z Polski :D okazało się, że rozmawiałem ze strażakiem z Kostrzyna nad Odrą. Co więcej miał na swojej koszulce napisane imię i nazwisko wraz z numerem startowym czego ja niestety nie zauważyłem :)
Porozmawialiśmy potem jeszcze trochę po polsku i każdy poszedł w swoją stronę. 
       Ja w końcu doczekałem się swojego pociągu (opóźniony był o około 30 min) i w późnych godzinach nocnych dotarłem do Warszawy skąd złapałem jeszcze jakiś pociąg pośpieszny jadący przez Legionowo i pewny byłem, że za max 30 min będę w Legionowie, ale niestety rozczarowałem się bo pociąg z Warszawy centralnej do Legionowa jechał conajmniej jedną godzinę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz