niedziela, 31 sierpnia 2014

Podróże autostopem: Miał być Stambuł był Budapeszt

    Stambuł od dawien dawna był na mojej liście "must see"  dlatego też w mojej głowie snuł się plan autostopowej podróży do ogromnej tureckiej metropolii. W końcu w sierpniu 2012 roku zdecydowałem, że wybiorę się do Stambułu autostopem :)

    Tak naprawdę od samego początku pomysł był dość szalony. Od Warszawy do Stambułu jest ponad 2000 tysiące kilometrów, które planowałem pokonać w 3 dni! Założyłem sobie bowiem, że dojazd autostopem zajmie mi max 3 dni, 3 dni spędzę w Stambule i potem w 3 dni wrócę. Ambitny plan :) Żeby go trochę ułatwić z Warszawy pojechałem do Krakowa nocnym pociągiem. Podróż była bardzo uciążliwa ponieważ nie było wolnych miejsc więc całą drogę próbowałem spać na siedząco na korytarzu. Nie muszę chyba pisać jak bardzo się wyspałem :)
     W końcu po dotarciu na miejsce nie chcąc zbytnio tracić czasu tramwajem podjechałem w okolice wylotówki z Krakowa i za cel obrałem sobie przejście graniczne w Chyżne. Było bardzo gorąco. Po dłuższym czekaniu zatrzymał się w końcu młody żołnierz, który jechał do Nowego Targu. Postanowił mnie trochę podrzucić. Wysadził mnie na rozjeździe w okolicach Rabki Zdrój. Początek dość dobry pomyślałem.
Niestety tam zaczęły się już pierwsze schody. Stojąc w upale mimo, że trasa prowadziła prosto na Chyżne nic się nie chciało zatrzymać. Na dodatek po jakiś 30 minutach zjawił się inny autostopowicz, młody chłopak z Estonii, który postanowił czekać ze mną na transport. Zgodziłem się i łapaliśmy na zmianę. Niestety nadal bez rezultatu...
    Dopiero po hmm 1-1,5 h zlitował się nad nami młody chłopak jadący do Wiednia. Zabrał nas i powiedział, że wysadzi nas na największej stacji benzynowej przed przejściem granicznym w Chyżne. Stwierdziłem, że to idealny pomysł bo przecież tam zatrzymuje się wiele samochodów i ciężarówek :)
     Dojechaliśmy tam i podziękowaliśmy za podrzucenie. Jednakże szybko okazało się, że tam jest równie ciężko cokolwiek złapać. O ile mi w ogóle nie szło to Estończyk po 40 minutach złapał samochód i pojechał co mnie trochę zirytowało. Upał był nie do wytrzymania więc postanowiłem trochę odpocząć i udałem się na parking na stacji. Było tam mnóstwo ciężarówek, ale niestety był weekend i wszystkie były uziemione :/ Po jakimś czasie poznałem jednego z kierowców, jak się okazało mieszkańca Legionowa. Pogadaliśmy sobie trochę czasu aż stwierdziłem, że trzeba wracać próbować coś złapać. Niestety dalej bez rezultatu. Zniechęcało mnie to dość bardzo..wróciłem więc znów na stację. Okazało się, że w międzyczasie na stację zajechał busik z grupką młodych Polaków z Krakowa, którzy wybierali się na objazdówkę po Bałkanach, ale zepsuł im się bus. Pogadaliśmy, opowiedzieliśmy o swoich planach, wypiliśmy piwko i postanowiłem wrócić dalej do łapania. Ustaliłem z nimi też, że jeżeli do wieczora nic nie złapię,a im uda się ruszyć to zabiorę się z nimi. No i koniec końców nie miałem wyboru. Załadowałem się z nimi i ruszyliśmy do najbliższego mechanika, który miał uratować im wyjazd. Późnym wieczorem dojechaliśmy na jakąś słowacką wioskę gdzie był mechanik. 30 minut roboty i wóz naprawiony! Można jechać dalej :) Zapaliło mi się światełko optymizmu w głowie mimo, że miałem w plecy cały jeden dzień, a nadal praktycznie byłem w Polsce. Teraz byłem uzależniony po części od moich towarzyszy podróży i ich tempa jazdy. Na nocleg wybrali słowackie jezioro gdzie dotarliśmy około godziny 22. Dostałem namiot w, którym mogłem się przespać. Liczyłem, że w dalszą podróż wyruszymy z samego rana. 





























     Wstałem więc rano i porobiłem zdjęcia jeziora. Reszta niestety wstała dopiero o godzinie 10tej co i tak dla nich było ogromnym sukcesem bo nie przespali całego dnia:) No nic. W końcu ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do miasteczka gdzie był postój na obiad. Po drodze moi towarzysze wypatrzyli jakieś słowackie wyścigi mini traktorów na, które koniecznie postanowili się wybrać. Nie miałem zbyt wiele do gadania więc musiałem podjechać tam z nimi. Dojechaliśmy w końcu na miejsce. Nie powiem okolica była bardzo sympatyczna i zawody śmieszne, ale mi zależało na czasie. Mijała już połowa drugiego dnia z trzech założonych na dojazd do Stambułu, a ja byłem wciąż na Słowacji! W końcu po 2 h pobytu na zawodach ruszyliśmy w kierunku Budapesztu. Po drodze był jeszcze przystanek na kolację w bardzo urokliwym miejscu:































    Po kolacji ruszyliśmy w dalszą drogę. Około godziny 19 zatrzymaliśmy się jeszcze na przejściu granicznym słowacko-węgierskim na wymianę waluty. Gdy ruszyliśmy dalej rozpętało się prawdziwe piekło. Takiej burzy i ulewy chyba nigdy nie widziałem. Niemiłosiernie wiało, lało i drzewa przewracały się na drogę. Praktycznie wszystkie samochody stawały na poboczu, my jednak jechaliśmy dalej. Najgorsze było jednak to, że zbliżaliśmy się do miejsca w, którym ja chciałem wysiąść. Wiedziałem, że jak wjadę do Budapesztu to mogę potem już mieć duuuże problemy żeby się z niego wydostać autostopem. Musiałem więc wysiąść na rozjeździe autostrad żeby odbić na właściwą w kierunku Serbii. Reszta namawiała mnie ze względu na pogodę żebym jechał jednak z nimi, ale nie chciałem. Na moje szczęście w momencie kiedy się zatrzymaliśmy żebym mógł wysiąść pogoda się uspokoiła. Ruszyłem więc szybkim krokiem w poszukiwaniu jakiejś stacji benzynowej gdzie mógłbym spędzić noc. Pamiętam, że spacerowałem dość długo i na horyzoncie nie było żadnej stacji za to dotarłem do ogromnego mostu. Byłem zdziwiony mostem, ale szedłem dalej. Niestety w pewnym momencie znów zaczęło padać i to tak konkretnie :/ Nie miałem więc wyboru i zacząłem łapać stopa. Zatrzymał się starszy Węgier. Ruszyliśmy i podczas jazdy zapytał się mnie gdzie zmierzam, odpowiedziałem, że chcę dotrzeć na autostradę M5 w kierunku Serbii. Mój kierowca zatrzymał się i mówi do mnie "Mój przyjacielu, ale Ty doszedłeś pieszo do Budapesztu" co było dla mnie totalnym szokiem.....po chwili gdy obejrzałem mapę zrozumiałem błąd, ogromny błąd. W momencie wysiadania z samochodu polaków z, którymi jechałem po prostu pomyliłem kierunek i poszedłem nie w lewą stronę tylko w prawą i tym samym skręciłem w stronę Budapeszetu, a nie obwodnicy....Nie ukrywam, że byłem załamany. Kierowca postanowił mi choć trochę pomóc i podrzucił mnie znów na ten most. Podziękowałem i ruszyłem w przeciwną stronę, po drodze widziałem tablicę "M5 Szeged 46 km" co tylko obrazowało jak daleko jestem od właściwej drogi. Szczerze nie wiedząc co robić dalej po prostu szedłem. Niestety znów się rozpadało...łapałem więc stopa i zatrzymała się młoda dziewczyna. Niestety nic, a nic nie mówiąca po angielsku. Mimo wszystko pokazałem jej gdzie zmierzam. Postanowiła mi pomóc i przewiozła mnie przez cały Budapeszt do przystanku tramwajowego. Wytłumaczyła mi w prosty sposób, że tramwajem dotrę do początku autostrady M5. Dawało mi to jakąś nadzieję! Podziękowałem jej i wysiadłem. Nim przyjechał tramwaj porobiłem kilka zdjęć okolicy:






























    Gdy przyjechał tramwaj upewniłem się jeszcze u kierowcy gdzie muszę wysiąść. Po około 15 minutach wysiadłem. Były to już obrzeża miasta. Jednak była też tablica informująca początku autostrady M5 co mnie ucieszyło :) Niedziela dobiegała końca, od rana ciężarówki ruszały w trasę więc miałem nadzieję, że szybko coś złapię z samego rana. Na nocleg wybrałem teren stacji benzynowej gdzie też rozłożyłem się ze swoim śpiworem i karimatą. 
     Wstałem najwcześniej jak to było możliwe, zjadłem i pozbierałem rzeczy. Mimo iż to był już poniedziałek, a więc w pierwotnym planie w tym dniu powinienem już być w Stambule wciąż miałem nadzieję, że jednak szybko tam dotrę. Niestety moja nadzieja gasła z każdą mijającą minutą. Samochody przejeżdżały, ale żaden się nie zatrzymywał. Postanowiłem przejść spory kawałek w jakieś inne może lepsze miejsce. Nic to nie zmieniło. Podjąłem więc kolejną próbę zmiany miejsca i tak idąc dotarłem do wiaduktu z, którego miałem widok na bardzo odległy odcinek trasy przede mną. Nigdzie nie widać było żadnego pobocza czy też stacji benzynowej. Idąc dalej dużo ryzykowałem bo ruch pieszy jest zakazany i na Węgrzech surowo karany, a szanse, że wpadnę na policję były spore (doświadczenia z poprzedniego roku).
     Pozostało mi podjąć tylko jedną decyzję- rezygnacja. Nigdy nie myślałem, że mi się to przytrafi, ale jednak w tamtym dniu nic innego mi nie pozostało. Z wielkim żalem wróciłem się na stację i tam zastanawiałem się co robić dalej. Nie miałem nigdzie zapisanej drogi powrotnej autostopem z Budapesztu co bardzo mnie przerażało. Naczytałem się wielu historii autostopowiczów jak ciężko wyjechać z tego miasta. 
      Po chwili rozmyśleń postanowiłem jednak pozwiedzać Budapeszt i poszukać w mieście jakiejś kafejki internetowej gdzie poszukałbym trasy na powrót. Wsiadłem więc do autobusu i ruszyłem do centrum miasta.
Mimo, że do podróżowania po Węgrzech byłem bardzo negatywnie nastawiony bardzo szybko okazało się, że Budapeszt jest przepięknym miastem. Po kilku godzinach spędzonych dość przypadkowo w tym mieście wiedziałem, że będę tam chciał wrócić :)










































    Po dość intensywnym zwiedzaniu miasta z smsową pomocą koleżanki udało mi się namierzyć jakąś kafejkę internetową. Udałem się więc do niej i przez godzinę szukałem możliwości autostopowego powrotu do Polski z Budapesztu. Na mapie nie wyglądało to tak tragicznie, ale obaw wciąż było sporo. Było już późne popołudnie więc pomału obierałem kierunek obrzeży miasta skąd dnia następnego z samego rana chciałem łapać stopa. Po dotarciu na miejsce trzeba było jeszcze znaleźć miejsce do spania. Okolica nie była zbyt sprzyjająca bo była to dość ruchliwa droga. Jednak kilkaset metrów od miejsca w, którym chciałem łapać stopa namierzyłem sporą wnękę w postaci ogrodzonego trawnika i tam też postanowiłem spędzić noc:





























     Obudziłem się dość szybko i po ogarnięciu się zabrałem się za łapanie stopa. Obaw było wiele...Jak to wyglądało w rzeczywistości? Stopa w Budapeszcie zacząłem łapać po godzinie 9tej rano, a na Dworcu Gdańskim w Warszawie byłem po godzinie 22 tego samego dnia :) 13 godzin i byłem już w Warszawie :) Nigdy tak szybko nie przejechałem tak dużej odległości autostopem. Po prostu łapałem samochód, wysiadałem i od razu zatrzymywał się następny, dla autostopowicza bajka :)
      Nie udało mi się dotrzeć co prawda do Stambułu i cała moja przygoda zakończyła się po 5, a nie 9 dniach jak zakładałem, ale przynajmniej zmieniło się moje nastawienie do Węgrów i do Budapesztu. Wiedziałem już, że Budapeszt jest miastem, które naprawdę warto odwiedzić :)

Kosztorys wyjazdu? Bilet na trasie Warszawa-Kraków (coś ok 50 zł) i jedzenie na drogę+parę pamiątek z Budapesztu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz