wtorek, 15 sierpnia 2017

Pożegnanie z Ameryką Południową- Sao Paulo na zakończenie brazylijskiej przygody

   Brazylijską przygodę kończyłem w Sao Paulo, które jest największym miastem Brazylii oraz Ameryki Południowej. Dzień po wizycie w argentyńskiej części wodospadów Iguazu z samego rana czekała mnie podróż na lotnisko :)



    Lot odbywał się z przesiadką w Rio de Janeiro. Rezerwację zrobioną miałem na jednym bilecie, a czas między jednym, a drugim lotem to około 45 minut. Wiedziałem, że w przypadku nie wyrobienia się na drugi lot polecę następnym jednak nie spodziewałem się aż takiego stresiku. Samolot z Foz de Iguazu wystartował z lekkim opóźnieniem. Do Rio dotarliśmy 2 godziny później i w momencie gdy opuszczałem pokład samolotu do następnego lotu miałem około 20 minut :) Po dotarciu pod terminal szybko wybiegłem z autobusu i zacząłem szukać swojej bramki. Z pomocą obsługi lotniska znalazłem ją i jak się okazało taką samą sytuację miały jeszcze 2 osoby. Zostaliśmy ponownie szybko zapakowani do autobusu i zawiezieni do samolotu. Tam się okazało, że...lot odbywa się tym samym samolotem, którym przed chwilą przyleciałem :) Tak więc stres był w sumie zbędny bo udało się bez problemu dotrzeć na drugi lot. Lot do Sao Paulo minął w miarę szybko. 
Nie leciałem jednak bezpośrednio na jedno z lotnisk w Sao Paulo tylko na lotnisko Campinas-Viracopos oddalone od miasta o 95 km.
    Podróż busem była bardzo przyjemna i odbywała się bardzo wygodnym autokarem. W środku nie było tłoku. Natomiast po drodze napotkałem się na sytuację, którą spotykałem już w metrze w Rio. Do autokaru wsiadł sprzedawca oferujący czekoladki. Najpierw rozdał każdemu jedną na zachętę do spróbowania, a po jakimś czasie głośno mówiąc i reklamując swoje produkty szukał nabywców. Niestety bezskutecznie.
     Po dotarciu do miasta starałem się ogarnąć gdzie szukać drogi do swojego hostelu w tej ogromnej metropolii. Z pomocą ruszyła mi Pani z informacji turystycznej. Otrzymałem mapy, szereg wskazówek i kilka miłych słów na koniec :)
    Na same Sao Paulo miałem tak naprawdę niewiele czasu. Licząc dzień przybycia czekało mnie jeszcze kilka godzin z dnia następnego przed lotem powrotnym do Europy. Hostel udało mi się odnaleźć dość szybko. Okazało się, że jest prowadzony przez bardzo sympatycznych Brazylijczyków. Po krótkim odpoczynku i rozmowie z gospodarzami otrzymałem wskazówki gdzie można tanio i dobrze zjeść. Po kilu minutach spaceru odnalazłem lokal gdzie jedzenie kupowało się na wagę i wychodziło to naprawdę tanio. Tak więc po chwili na moim talerzu wylądował taki oto zestaw:

      Najedzony mogłem ruszyć dalej ;) Cel, który obrałem był związany tylko i wyłącznie ze sportem. Postanowiłem odwiedzić stary stadion piłkarski Estadio do Pacaembu gdzie najczęściej swoje mecze rozgrywała drużyna Corinthians wraz ze znajdującym się w nim muzeum piłki nożnej. W okolice stadionu dotarłem metrem. Po krótkim spacerze byłem na miejscu. Muzeum jest bardzo fajne. Zawiera wiele prezentacji multimedialnych, informacji o przepisach gry w piłkę nożną oraz wiele pucharów i pamiątek piłkarskich. Można nawet strzelać rzuty karne wirtualnemu bramkarzowi :) Wstęp 13 riali.






     Oczywiście na deser pozostaje odwiedzenie trybun starego stadionu, który ostatnią modernizację przeszedł w 2007 roku. Następnie drużyna Corinthians przeniosła się na nowy stadion zbudowany z okazji Mistrzostw Świata 2014.


     Spod starej areny piłkarskiej wybrałem się w kierunku nowej areny drużyny Corinthians- Arena Corinthians. Stadion, który był areną otwarcia Mistrzostw Świata 2014 roku był krytykowany z powodu wielu czynników. Mimo wszystko prezentuje się on bardzo okazale. Podróż metrem w okolice stadionu co chwilę umilali sprzedawcy próbujący sprzedać dosłownie wszystko od słuchawek do telefonów po  cukierki i zapałki. Po dotarciu do stadionu okazało się, że wejście na jego teren jest niemożliwe ponieważ trwały przygotowania do jakiegoś wydarzenia. Tak więc mogłem podziwiać stadion tylko z okolicznego wzniesienia.



Wieczór spędziłem w hostelu. Szybka kolacja, brazylijskie piwo i pakowanie na powrót. Czekał mnie ostatni dzień w Sao Paulo.


    Ostatni dzień nie zapowiadał przygód, które mnie potem spotkały. Nim wyruszyłem na lotnisko wybrałem się jeszcze na spacer po okolicach hostelu. Pogoda kolejny raz dała o sobie znać. Co chwilę padało. Chyba deszcz się na mnie uparł podczas tego wyjazdu :) Mimo tego udało mi się zwiedzić malutką część tej ogromnej metropolii.






    Po krótkim i deszczowym spacerze wróciłem do hostelu po plecak, pożegnałem się z gospodarzami i ruszyłem na dworzec. Ruszając na dworzec byłem pewien, że ruszam na ten z, którego na lotnisko miałem lot do Madrytu- Guarulhos położone około 25 km od centrum Sao Paulo. Po dotarciu na dworzec okazało się jednak, że to nie z tego dworca rusza autobus. Zbytnio się tym nie przejąłem ponieważ byłem przekonany, że mam jeszcze sporo czasu i spokojnie dostanę się na właściwy dworzec i pojadę na lotnisko. Jak bardzo się zdziwiłem i zestresowałem gdy na rezerwacji okazało się, że lot mam o 15:35, a nie mocno po 16 jak to byłem święcie przekonany.... Pojawił się zupełnie nieplanowany stres. Wiedziałem, że nie ma szans na dotarcie na drugi dworzec i transport komunikacją publiczną. Zbliżała się godzina 13 więc miałem lekko ponad 2 h do samego odlotu. Na moje szczęście z dworca na, którym przebywałem odjeżdżał bezpośredni bus na lotnisko. Koszt- 43,70 rialów więc dużo drożej niż komunikacja publiczna. Odjazd o godzinie 13:25 i około 45-60 min dojazd. Nie miałem wyjścia, zakupiłem bilet i jak na szpilkach jechałem na lotnisko. Po dotarciu na miejsce okazało się, że jeszcze muszę skorzystać z komunikacji między terminalami i jechać na ten właściwy...Ostatecznie na dużym stresie pod bramką znalazłem się chwilę przed 15 i na spokojnie wsiadłem na pokład samolotu. Uffff :)
   Tym razem los przydzielił mi miejsce w środku przez co odpadało podziwianie widoków przez okno. Był to nowszy model samolotu z rozrywką pokładową. Jednak i tak jako, że lot był praktycznie nocny zamierzałem go przespać. Taki sam plan jak ja miało zapewne wielu pasażerów obok. Jednakże okazało się, że centralnie za mną leci młoda mama z kilkuletnią córką. Córką, która w ogóle nie miała w planach spania. Za to ochoczo przez 9 z 10 godzin lotu płakała, wrzeszczała i kopała fotele naprzeciwko...Nikt nie był w stanie jej uspokoić...tak więc snu było niewiele, a "urocza" dziewczynka odpuściła dopiero na godzinę przed lądowanie i zasnęła jak suseł..


    Zaraz po wylądowaniu w Madrycie gdzie miałem kilka godzin do następnego lotu padłem spać ze zmęczenia. Lot na główne lotnisko w Brukseli linią Iberia miałem o godzinie 12. Chwilę po 14 szybkim krokiem pokonywałem już terminal portu lotniczego w Brukseli w poszukiwaniu stacji kolejowej z, której chciałem dotrzeć do Dworca Zachodniego belgijskiej stolicy. W okolicach dworca czekał już autobus linii Flibco odjeżdżający na lotnisko Charleroi skąd czekał na mnie ostatni lot tym razem linią Ryanair do Modlina.
   Tym samym moja piękna przygoda dobiegła końca. Podczas tej kilkudniowej wyprawy chodziłem po najsłynniejszej plaży świata, podziwiałem panoramę Rio u stop Chrystusa, przemokłem zarówno od oszałamiających wodospadów Iguazu jak i brazylijsko-paragwajskiej ulewy, która złapała mnie na granicy tych dwóch państw. Na koniec zaserwowałem sobie dawkę stresu ścigając się z czasem w Sao Paulo :) Było warto. Zdecydowanie. Chcę więcej :)

2 komentarze:

  1. Nareszcie kolejny wpis! Sao Paolo teraz glownie kojarzy mi sie ze wspanialych serialem brazylijskim Magnifica 70 - to byly lata 70 i wtedy miasto mialo super klimat!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :) Niedługo będą kolejne wpisy :)

    OdpowiedzUsuń