Po przygodach w najsłynniejszym brazylijskim mieście- Rio de Janeiro obrałem kurs w kierunku miejsca gdzie na niewielkim obszarze stykają się 3 południowoamerykańskie kraje: Brazylia, Argentyna i Paragwaj.
Miejsce to słynie z jednych z najpiękniejszych (o ile nie najpiękniejszych) wodospadów świata - Iguazu, które dzielą między siebie Brazylia i Argentyna z czego 80% wodospadów znajduje się po stronie Argentyny. Wodospady składają się z 272 progów skalnych i rozciągają się na długości 2 kilometrów.
Tak więc zacznijmy od początku. Lot z Rio de Janeiro odbywał się na pokładzie brazylijskich linii GOL Airlines (pierwszy lot tą linią) w godzinach wieczornych. Sam lot trwał około 2 godzin i na lotnisku w Iguazu zameldowałem się o godzinie 23:55. Na publiczny autobus do miasta musiałem czekać około 40 minut. Sam przejazd do miasta był dość szybki. Autobus po drodze ma przystanek koło parku narodowego Iguazu gdzie znajdują się wodospady po stronie brazylijskiej.
Do miasta dotarłem więc w środku nocy. Miałem zarezerwowany hostel, ale w związku z tym, że było ciemno nie wiedziałem w, którą stronę się kierować. Postanowiłem zapytać pracowników całodobowej apteki o drogę. Po kilku zamienionych słowach pomoc zaoferował mi jeden z będących w aptece klientów i zawiózł mnie do hostelu, który jak się okazało był bardzo blisko miejsca w, którym byłem :)
W hostelu szybko się zameldowałem i dostałem do dyspozycji 4 osobowy pokój w, którym byłem sam. Szybkie ogarnięcie i kierunek łóżko. Następnego dnia czekała mnie wielka atrakcja :)
Muszę przyznać, że śniadanie, które miałem w cenie noclegu zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Dużo świeżych owoców, ciast, napoje, kawa i herbata. Duży plus :) Po śniadaniu wybrałem się na dworzec skąd odjeżdżał autobus do parku po Brazylijskiej stronie. Turystów było całkiem sporo. Sam autobus bardzo łatwo odnaleźć ponieważ przystanek jest dobrze oznaczony.
Po około 25 minutach i kilku przystankach dotarliśmy do naszego celu :) Kolejek do kas nie było dzięki czemu szybko w moim ręku znalazł się bilet do parku. Po przejściu bramek kontrolnych wsiadamy do piętrowego autobusu. Główna trasa parku będąca w cenie ma kilka przystanków. Odradzam od razu jechanie na sam koniec trasy i tym samym oglądanie głównej atrakcji na sam początek. Najlepiej wysiąść na przystanku numer 1 i szlakiem turystycznym iść do końca delektując się widokami, które z każdym krokiem, z każdą przelaną w wodospadach kroplą wody stają się coraz piękniejsze, głośniejsze i bliskie :)
Jadąc do parku oraz w samym w wielu miejscach znaleźć możemy ostrzeżenia przed bliskim kontaktem z bardzo licznie występującym tam drapieżnym ssakiem Koati. Na pierwszy rzut oka zwierzątko wygląda bardzo sympatycznie i lgnie do ludzi często w dużych grupach.
Nic bardziej mylnego. Koati lgną do ludzi bo szukają jedzenia. Potrafią w tej kwestii być dość agresywne i nachalne. Sam byłem świadkiem gdy jeden osobnik jak gdyby nigdy nic kręcił się pod nogami kobiety, która była oczywiście zachwycona jego obecnością do momentu aż nagle nastąpił atak po, którym torebka, którą kobieta trzymała w ręku znalazła się na ziemi rozgrzebywana przez stadko nienajedzonych ssaków :) Sam też prawie straciłem kanapkę w restauracji leżącą na stoliku po bezpardonowym ataku jednego osobnika. Tak więc mimo, że w parku jest ich mnóstwo należy zachowywać się przy nich ostrożnie i przede wszystkim pilnować jedzenia :)
Oczywiście w parku można spotkać też wiele innych gatunków ptaków i zwierząt. Ja miałem to szczęście, że dane mi było widzieć Kajmana i kilka bardzo ładnych fruwających osobników :)
Wracając do zwiedzania parku. Oprócz standardowej trasy, która jest w cenie biletu można skorzystać w różnych miejscach z kilku alternatywnych form spędzania czasu. Wszystko oczywiście dodatkowo płatne. Największą popularnością cieszyła się wyprawa łódką pod sam wodospad. Sam skupiłem się na pieszej wędrówce. I już po kilku minutach miałem przedsmak tego co mnie czeka. Pierwsze kroki i pierwsze niesamowite widoki....
Piękna bujna zieleń i wiele wodospadów, które tworzą niesamowity widok. Byłem zachwycony wręcz onieśmielony tym widokiem :) Mimo, że widoczne wodospady były tak naprawdę kawałek drogi ode mnie, dokładniej już w Argentynie czułem jakby były blisko, ich szum był słyszalny doskonale. Idąc dalej nie odrywałem wzroku od prawej strony. Co chwilę przystanek na zdjęcia bo przecież widok z każdą chwilą coraz piękniejszy, bardziej zachwycający To samo robiły tłumy turystów poruszające się również tym szlakiem. W dole można było obserwować tych co szukają jeszcze lepszych wrażeń i bliższych spotkań z siłą natury. Natomiast na górze momentami trzeba było swoje odczekać żeby zrobić zdjęcie :)
Chłonąłem i chłonąłem...piękna natura, jej niesamowita moc widoczna w każdym fragmencie wodospadów. Czuć było, że jest się coraz bliżej celu. Punktu głównego Parku Iguazu po brazylijskiej stronie. W oddali było już widać wieżę z punktem widokowym, a na dole platformę wchodzącą prawie, że w sam środek pomiędzy wodospady.
Jeszcze tylko kilkanaście schodków w dół i platforma była na wyciągnięcie ręki. To właśnie na niej można poczuć na sobie siłę wodospadów. Człowiek wchodząc tam momentalnie staje się mokry jak po konkretnej ulewie, dosłownie w kilka chwil każdy skrawek ubrania jest nasiąknięty wodą. Większość osób miała na sobie przeciwdeszczowe peleryny. Ja nie. Nie chciałem. Wchodziłem i mokłem, wracałem i po chwili znowu robiłem spacer po całej platformie i tak kilka razy :) Doznania niesamowite. Ogromny hałas, nieopisana ilość wody potęgowały efekt siły natury i piękna tego miejsca.W oddali można było dostrzec króla wodospadów Parku Iguazu Garganta del Diablo, którego bliżej można poznać będąc po argentyńskiej stronie wodospadów :)
Uszczęśliwiony i przemoknięty do suchej nitki wróciłem z platformy :) Pozostał mi jeszcze taras widokowy na, który wjechać można było windą. Kolejki oczywiście były :) czas oczekiwania wykorzystałem na podziwianie z bliska jednego z wodospadów. Oczywiście nie obyło się bez przymusowej kąpieli :)
Po kilku chwilach wraz z grupą azjatyckich turystów udało mi się dostać do windy. Nadszedł moment w, którym to ja mogłem spojrzeć na ogromną siłę natury z góry. Przyznam, że widoki były niesamowite :)
Ufff mega...pełen wrażeń powolutku opuszczałem teren parku w Brazylii. Jednak nie oznaczało to końca wrażeń tego dnia. Po drugiej stronie ulicy znajduje się Park Ptaków. Polecany przez każdego kto odwiedza to miejsce. Długo się nie zastanawiając przeszedłem na drugą stronę, kupiłem bilet (30 realów) i mogłem podziwiać niesamowicie kolorowe ptaszki :)
Co nas spotka w środku? Przeogromna ilość kolorowych papug oraz innych ptaków! Duże, małe, zielone, niebieskie, czerwone, kolorowe. Do tego węże, żółwie i motyle. Znajduje się tam również wolny wybieg na, którym nad głowami przelatują co chwilę Tukany. Zresztą Tukany robią na mnie największe wrażenie :) ich piękne kolorowe dzioby są N-I-E-S-A-M-O-W-I-T-E! Próbowałem nawet z jednym zrobić zdjęcie, ale są płochliwe i szybkie :) Gdy myślałem, że w tym miejscu już nic mnie bardziej nie zaskoczy okazało się, że dalej czeka na nas przeogromna hala gdzie na wolnym wybiegu znajdują się dziesiątki kolorowych papug! Ogromny gwar, co chwilę nad głowami przelatuje jakaś papuga. Inna próbuje ukradkiem złapać za kieszeń turystę. To trzeba zobaczyć samemu :)
Po tej sporej dawce pozytywnych wrażeń pora była wracać do hostelu. W powrotnym autobusie spotkałem rodzinę z Polski z, którą wracałem potem z Brazylii. W mieście zrobiłem zakupy zjadłem no i jako, że miałem jeszcze kilka godzin do zmierzchu postanowiłem udać się do Paragwaju :)
Blisko granicy leży miasto Ciudad del Este. Miasto znane tak naprawdę głównie z taniej elektroniki. Jednak dla backpackera taka okazja to obowiązkowy punkt programu :) Zagadałem do chłopaka z recepcji w hostelu jak tam trafić. Niestety poza dwoma słowami "good morning" i "good bye" nie znał nic więcej po angielsku. Tak więc prowadziliśmy rozmowę za pomocą google translator :)
Próbował w ten sposób mnie zdecydowanie zniechęcić do odwiedzin tego miasta twierdząc, że jest tam niebezpiecznie. Mnie to jednak nie zniechęciło. Ulotka z hostelu wskazywała na prostą drogę- 5 km w jedną stronę. Tak więc ruszyłem. Wystarczyło dotrzeć do mostu. Potem szybka kontrola i byłem w Paragwaju. Podczas spaceru zaczęło padać,potem deszcz przemienił się niestety w ulewę :)
Kontrolerzy na granicy nie wyglądali na zbyt przemęczonych i zbytnio przejmujących się swoją pracą. Szybka kontrola, wypełnienie wniosku i miałem pieczątkę w paszporcie :)
Pogoda popsuła mi szyki co do dłuższego zwiedzania. Jednak co do samego miasta to wygląda jak jeden wielki bałagan. Wszędzie walające się śmieci, brud. Dookoła centra handlowe i targi. Z racji tego, że pogoda była kiepska i wszystko w pobliżu było pozamykane pozostało mi odwiedzić Maka :) Posiedziałem i wypiłem colę (byłem jedynym klientem) i jak przestało trochę padać ruszyłem pokręcić się po okolicy.
Niestety po chwili zaczęło znowu lać. Postanowiłem przeczekać najmocniejszy deszcz pod dachem przystanku autobusowego.
Widząc, że pogoda nie bardzo ma chęć się zmienić postanowiłem wrócić. Niestety deszcz nie ustawał więc do hostelu dotarłem totalnie przemoknięty :)
Na kolejny dzień zaplanowaną miałem argentyńską stronę wodospadów. Pogoda od rana nie napawała optymizmem. Lało strasznie. Na śniadaniu ja i pozostali turyści mieliśmy ponure miny. Na szczęście po około 40 minutach intensywnych opadów przestało padać. Wszyscy szybko ruszyliśmy. Turyści do samochodów, a ja na dworzec autobusowy. Tym razem musiałem szukać autobusu jadącego do Argentyny. Tutaj podróż jest trochę bardziej skomplikowana. Autobus, którym jechałem wysadził mnie na granicy po stronie brazylijskiej i dostałem mały odpis, że jak załatwię sprawy formalne mogę bez problemu jechać następnym autobusem. Sprawy formalne załatwiłem szybko, ale autobusu nie było widać. Postanowiłem więc dojść do argentyńskiej granicy pieszo :) Jak się okazało nie był to aż tak mały odcinek drogi.
W końcu udało się dotrzeć :) sprawy formalne załatwione, pieczątka w paszporcie i można było łapać autobus do;parku Okazało się jednak, że autobus, który złapałem nie jedzie bezpośrednio do parku. Kierowca postanowił mi jednak pomóc. Autobus jechał do centrum argentyńskiego Puerto Iguazu. Po drodze na jednym ze skrzyżowań zatrzymał się żeby zatrzymać inny autobus. Kierowcy chwilę porozmawiali i zostałem przerzucony do tego drugiego autobusu, który jechał już bezpośrednio do parku :)
Po dotarciu do parku należało zakupić bilety wstępu. Nie miałem przy sobie argentyńskich peso więc musiałem wypłacić gotówkę z bankomatu. Nie każda karta przechodziła bo kilka osób odeszło z kwitkiem. Mi udało się wypłacić 500 peso bez problemu. Minusem była pobrana prowizja w wysokości 50 peso. Bilety zakupione więc można było zacząć zwiedzanie :)
W tym celu żeby dotrzeć do wodospadów wsiadało się do kolejki, która wiozła nas do punktu docelowego. Oczywiście cala okolica stacji kolejowej oblegana była przez całe stada Koati.
Na samym początku szlaku spora część turystów zbierała się w miejscu gdzie wszyscy kierowali wzrok w dół. Zaciekawiony oczywiście również tam podszedłem, Okazało się, że na dole w wodzie pływa Kajman. Fajnie było zobaczyć takiego drapieżnika w naturalnym środowisku, a nie w ZOO :)
Po zachwytach nad Kajmanem przyszła pora na zachwyty spowodowane wodospadami. Argentyńska część wodospadów Iguazu pozwala nam na jeszcze lepsze doznania niż część brazylijska. Tutaj więcej wodospadów jest na wyciągnięcie ręki. Można jeszcze bardziej poczuć ich moc i oczywiście równie bardzo,a może i bardziej przemoknąć :) Po kilkunastu krokach po stalowej kładce docieramy do pierwszych wodospadów. Ogromna ilość roślinności i przepływająca z ogromną prędkością woda tworzą niesamowity klimat.
Już od początku było niezwykle klimatycznie. Szum wodospadów słyszalny był tutaj z każdej strony.
Idąc ścieżką ciężko było skupić się na jednym punkcie. Wodospady były na horyzoncie, niektóre pod nogami, a do tego ta gęsta roślinność. Pięknie, można rzec, że jeszcze piękniej niż w Brazylii :)
Kawałek dalej na dole ukazuje nam się pierwszy wodospad z, którym możemy mieć bliższe spotkanie :)
Widząc to wiem już gdzie chcę się kierować. Zmierzając do tego wodospadu po drodze mijam kolejne fantastyczne widoki oraz spotykam na swojej drodze bardzo ładnego ptaszka :)
Zatrzymuję się na chwilę i wsłuchuję się kolejny raz w dźwięk nieokiełznanych wodospadów. Ich moc za każdym razem robi wielkie wrażenie. Rzut beretem od tego miejsca znajduje się restauracja dla turystów gdzie można chwilę odpocząć. Oczywiście gdzie są turyści tam pojawiają się również stada Koati.
Po krótkim odpoczynku czas ruszać dalej. Obserwuję jeszcze kolejną grupę turystów podpływającą pod wodospad na łodzi, a nad nimi kolejne piętrzące się wodospady :)
Jest i mój wodospad. Początkowo obserwuję turystów podchodzących pod niego w pelerynach przeciwdeszczowych. Podziwiam go i słucham. W końcu idę sam :) oczywiście bez peleryny i rzecz jasna po chwili jestem już całkowicie przemoknięty. Oddalam się od niego i po chwili wracam ponownie :) Kolejny raz to samo fajne uczucie :)
Na koniec zwiedzania zostało danie główne- Garganta del Diablo. Żeby tam dotrzeć korzystamy kolejny raz z kolejki, która dowozi nas na początek trasy prowadzącej do tego giganta. Spacer zajmuje około 10-15 minut.
Ogromny szum spadającej wody jest coraz głośniejszy. To znak, że jestem już blisko. Jeszcze kilka kroków i ukazuje mi się największy z wodospadów Iguazu. Jest przeogromny. Pomimo, że patrzę na niego z góry jestem cały mokry. Wspaniały spektakl, który jest idealnym zakończeniem przygody z brazylijsko-argentyńskimi wodospadami Iguazu :)
Spoglądam ostatni raz na tego olbrzyma mającego 72 metry wysokości. Pora pomału wracać. Kolejką docieram do stacji głównej gdzie zaczynałem zwiedzanie. Oczywiście Koati również pojawiają się w kolejce :)
Na głównej stacji wszystkich dopada deszcz, który dość szybko ustępuje. Autobusem docieram do granicy gdzie otrzymuję ponownie karteczkę na przejazd następnym autobusem. Załatwiam formalności i pieczątki w paszporcie i już w Brazylii oczekuję na transport do Foz de Iguazu :)
Wieczór spędzam już w hostelu. Następnego dnia rano mam lot do Sao Paulo z przesiadką w Rio de Janeiro. Oczywiście z przygodami :)
Muszę przyznać, że śniadanie, które miałem w cenie noclegu zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Dużo świeżych owoców, ciast, napoje, kawa i herbata. Duży plus :) Po śniadaniu wybrałem się na dworzec skąd odjeżdżał autobus do parku po Brazylijskiej stronie. Turystów było całkiem sporo. Sam autobus bardzo łatwo odnaleźć ponieważ przystanek jest dobrze oznaczony.
Po około 25 minutach i kilku przystankach dotarliśmy do naszego celu :) Kolejek do kas nie było dzięki czemu szybko w moim ręku znalazł się bilet do parku. Po przejściu bramek kontrolnych wsiadamy do piętrowego autobusu. Główna trasa parku będąca w cenie ma kilka przystanków. Odradzam od razu jechanie na sam koniec trasy i tym samym oglądanie głównej atrakcji na sam początek. Najlepiej wysiąść na przystanku numer 1 i szlakiem turystycznym iść do końca delektując się widokami, które z każdym krokiem, z każdą przelaną w wodospadach kroplą wody stają się coraz piękniejsze, głośniejsze i bliskie :)
Jadąc do parku oraz w samym w wielu miejscach znaleźć możemy ostrzeżenia przed bliskim kontaktem z bardzo licznie występującym tam drapieżnym ssakiem Koati. Na pierwszy rzut oka zwierzątko wygląda bardzo sympatycznie i lgnie do ludzi często w dużych grupach.
Oczywiście w parku można spotkać też wiele innych gatunków ptaków i zwierząt. Ja miałem to szczęście, że dane mi było widzieć Kajmana i kilka bardzo ładnych fruwających osobników :)
Wracając do zwiedzania parku. Oprócz standardowej trasy, która jest w cenie biletu można skorzystać w różnych miejscach z kilku alternatywnych form spędzania czasu. Wszystko oczywiście dodatkowo płatne. Największą popularnością cieszyła się wyprawa łódką pod sam wodospad. Sam skupiłem się na pieszej wędrówce. I już po kilku minutach miałem przedsmak tego co mnie czeka. Pierwsze kroki i pierwsze niesamowite widoki....
Piękna bujna zieleń i wiele wodospadów, które tworzą niesamowity widok. Byłem zachwycony wręcz onieśmielony tym widokiem :) Mimo, że widoczne wodospady były tak naprawdę kawałek drogi ode mnie, dokładniej już w Argentynie czułem jakby były blisko, ich szum był słyszalny doskonale. Idąc dalej nie odrywałem wzroku od prawej strony. Co chwilę przystanek na zdjęcia bo przecież widok z każdą chwilą coraz piękniejszy, bardziej zachwycający To samo robiły tłumy turystów poruszające się również tym szlakiem. W dole można było obserwować tych co szukają jeszcze lepszych wrażeń i bliższych spotkań z siłą natury. Natomiast na górze momentami trzeba było swoje odczekać żeby zrobić zdjęcie :)
Chłonąłem i chłonąłem...piękna natura, jej niesamowita moc widoczna w każdym fragmencie wodospadów. Czuć było, że jest się coraz bliżej celu. Punktu głównego Parku Iguazu po brazylijskiej stronie. W oddali było już widać wieżę z punktem widokowym, a na dole platformę wchodzącą prawie, że w sam środek pomiędzy wodospady.
Jeszcze tylko kilkanaście schodków w dół i platforma była na wyciągnięcie ręki. To właśnie na niej można poczuć na sobie siłę wodospadów. Człowiek wchodząc tam momentalnie staje się mokry jak po konkretnej ulewie, dosłownie w kilka chwil każdy skrawek ubrania jest nasiąknięty wodą. Większość osób miała na sobie przeciwdeszczowe peleryny. Ja nie. Nie chciałem. Wchodziłem i mokłem, wracałem i po chwili znowu robiłem spacer po całej platformie i tak kilka razy :) Doznania niesamowite. Ogromny hałas, nieopisana ilość wody potęgowały efekt siły natury i piękna tego miejsca.W oddali można było dostrzec króla wodospadów Parku Iguazu Garganta del Diablo, którego bliżej można poznać będąc po argentyńskiej stronie wodospadów :)
Uszczęśliwiony i przemoknięty do suchej nitki wróciłem z platformy :) Pozostał mi jeszcze taras widokowy na, który wjechać można było windą. Kolejki oczywiście były :) czas oczekiwania wykorzystałem na podziwianie z bliska jednego z wodospadów. Oczywiście nie obyło się bez przymusowej kąpieli :)
Po kilku chwilach wraz z grupą azjatyckich turystów udało mi się dostać do windy. Nadszedł moment w, którym to ja mogłem spojrzeć na ogromną siłę natury z góry. Przyznam, że widoki były niesamowite :)
Ufff mega...pełen wrażeń powolutku opuszczałem teren parku w Brazylii. Jednak nie oznaczało to końca wrażeń tego dnia. Po drugiej stronie ulicy znajduje się Park Ptaków. Polecany przez każdego kto odwiedza to miejsce. Długo się nie zastanawiając przeszedłem na drugą stronę, kupiłem bilet (30 realów) i mogłem podziwiać niesamowicie kolorowe ptaszki :)
Co nas spotka w środku? Przeogromna ilość kolorowych papug oraz innych ptaków! Duże, małe, zielone, niebieskie, czerwone, kolorowe. Do tego węże, żółwie i motyle. Znajduje się tam również wolny wybieg na, którym nad głowami przelatują co chwilę Tukany. Zresztą Tukany robią na mnie największe wrażenie :) ich piękne kolorowe dzioby są N-I-E-S-A-M-O-W-I-T-E! Próbowałem nawet z jednym zrobić zdjęcie, ale są płochliwe i szybkie :) Gdy myślałem, że w tym miejscu już nic mnie bardziej nie zaskoczy okazało się, że dalej czeka na nas przeogromna hala gdzie na wolnym wybiegu znajdują się dziesiątki kolorowych papug! Ogromny gwar, co chwilę nad głowami przelatuje jakaś papuga. Inna próbuje ukradkiem złapać za kieszeń turystę. To trzeba zobaczyć samemu :)
Po tej sporej dawce pozytywnych wrażeń pora była wracać do hostelu. W powrotnym autobusie spotkałem rodzinę z Polski z, którą wracałem potem z Brazylii. W mieście zrobiłem zakupy zjadłem no i jako, że miałem jeszcze kilka godzin do zmierzchu postanowiłem udać się do Paragwaju :)
Blisko granicy leży miasto Ciudad del Este. Miasto znane tak naprawdę głównie z taniej elektroniki. Jednak dla backpackera taka okazja to obowiązkowy punkt programu :) Zagadałem do chłopaka z recepcji w hostelu jak tam trafić. Niestety poza dwoma słowami "good morning" i "good bye" nie znał nic więcej po angielsku. Tak więc prowadziliśmy rozmowę za pomocą google translator :)
Próbował w ten sposób mnie zdecydowanie zniechęcić do odwiedzin tego miasta twierdząc, że jest tam niebezpiecznie. Mnie to jednak nie zniechęciło. Ulotka z hostelu wskazywała na prostą drogę- 5 km w jedną stronę. Tak więc ruszyłem. Wystarczyło dotrzeć do mostu. Potem szybka kontrola i byłem w Paragwaju. Podczas spaceru zaczęło padać,potem deszcz przemienił się niestety w ulewę :)
Kontrolerzy na granicy nie wyglądali na zbyt przemęczonych i zbytnio przejmujących się swoją pracą. Szybka kontrola, wypełnienie wniosku i miałem pieczątkę w paszporcie :)
Pogoda popsuła mi szyki co do dłuższego zwiedzania. Jednak co do samego miasta to wygląda jak jeden wielki bałagan. Wszędzie walające się śmieci, brud. Dookoła centra handlowe i targi. Z racji tego, że pogoda była kiepska i wszystko w pobliżu było pozamykane pozostało mi odwiedzić Maka :) Posiedziałem i wypiłem colę (byłem jedynym klientem) i jak przestało trochę padać ruszyłem pokręcić się po okolicy.
Niestety po chwili zaczęło znowu lać. Postanowiłem przeczekać najmocniejszy deszcz pod dachem przystanku autobusowego.
Widząc, że pogoda nie bardzo ma chęć się zmienić postanowiłem wrócić. Niestety deszcz nie ustawał więc do hostelu dotarłem totalnie przemoknięty :)
Na kolejny dzień zaplanowaną miałem argentyńską stronę wodospadów. Pogoda od rana nie napawała optymizmem. Lało strasznie. Na śniadaniu ja i pozostali turyści mieliśmy ponure miny. Na szczęście po około 40 minutach intensywnych opadów przestało padać. Wszyscy szybko ruszyliśmy. Turyści do samochodów, a ja na dworzec autobusowy. Tym razem musiałem szukać autobusu jadącego do Argentyny. Tutaj podróż jest trochę bardziej skomplikowana. Autobus, którym jechałem wysadził mnie na granicy po stronie brazylijskiej i dostałem mały odpis, że jak załatwię sprawy formalne mogę bez problemu jechać następnym autobusem. Sprawy formalne załatwiłem szybko, ale autobusu nie było widać. Postanowiłem więc dojść do argentyńskiej granicy pieszo :) Jak się okazało nie był to aż tak mały odcinek drogi.
W końcu udało się dotrzeć :) sprawy formalne załatwione, pieczątka w paszporcie i można było łapać autobus do;parku Okazało się jednak, że autobus, który złapałem nie jedzie bezpośrednio do parku. Kierowca postanowił mi jednak pomóc. Autobus jechał do centrum argentyńskiego Puerto Iguazu. Po drodze na jednym ze skrzyżowań zatrzymał się żeby zatrzymać inny autobus. Kierowcy chwilę porozmawiali i zostałem przerzucony do tego drugiego autobusu, który jechał już bezpośrednio do parku :)
Po dotarciu do parku należało zakupić bilety wstępu. Nie miałem przy sobie argentyńskich peso więc musiałem wypłacić gotówkę z bankomatu. Nie każda karta przechodziła bo kilka osób odeszło z kwitkiem. Mi udało się wypłacić 500 peso bez problemu. Minusem była pobrana prowizja w wysokości 50 peso. Bilety zakupione więc można było zacząć zwiedzanie :)
W tym celu żeby dotrzeć do wodospadów wsiadało się do kolejki, która wiozła nas do punktu docelowego. Oczywiście cala okolica stacji kolejowej oblegana była przez całe stada Koati.
Na samym początku szlaku spora część turystów zbierała się w miejscu gdzie wszyscy kierowali wzrok w dół. Zaciekawiony oczywiście również tam podszedłem, Okazało się, że na dole w wodzie pływa Kajman. Fajnie było zobaczyć takiego drapieżnika w naturalnym środowisku, a nie w ZOO :)
Po zachwytach nad Kajmanem przyszła pora na zachwyty spowodowane wodospadami. Argentyńska część wodospadów Iguazu pozwala nam na jeszcze lepsze doznania niż część brazylijska. Tutaj więcej wodospadów jest na wyciągnięcie ręki. Można jeszcze bardziej poczuć ich moc i oczywiście równie bardzo,a może i bardziej przemoknąć :) Po kilkunastu krokach po stalowej kładce docieramy do pierwszych wodospadów. Ogromna ilość roślinności i przepływająca z ogromną prędkością woda tworzą niesamowity klimat.
Już od początku było niezwykle klimatycznie. Szum wodospadów słyszalny był tutaj z każdej strony.
Idąc ścieżką ciężko było skupić się na jednym punkcie. Wodospady były na horyzoncie, niektóre pod nogami, a do tego ta gęsta roślinność. Pięknie, można rzec, że jeszcze piękniej niż w Brazylii :)
Kawałek dalej na dole ukazuje nam się pierwszy wodospad z, którym możemy mieć bliższe spotkanie :)
Widząc to wiem już gdzie chcę się kierować. Zmierzając do tego wodospadu po drodze mijam kolejne fantastyczne widoki oraz spotykam na swojej drodze bardzo ładnego ptaszka :)
Zatrzymuję się na chwilę i wsłuchuję się kolejny raz w dźwięk nieokiełznanych wodospadów. Ich moc za każdym razem robi wielkie wrażenie. Rzut beretem od tego miejsca znajduje się restauracja dla turystów gdzie można chwilę odpocząć. Oczywiście gdzie są turyści tam pojawiają się również stada Koati.
Po krótkim odpoczynku czas ruszać dalej. Obserwuję jeszcze kolejną grupę turystów podpływającą pod wodospad na łodzi, a nad nimi kolejne piętrzące się wodospady :)
Jest i mój wodospad. Początkowo obserwuję turystów podchodzących pod niego w pelerynach przeciwdeszczowych. Podziwiam go i słucham. W końcu idę sam :) oczywiście bez peleryny i rzecz jasna po chwili jestem już całkowicie przemoknięty. Oddalam się od niego i po chwili wracam ponownie :) Kolejny raz to samo fajne uczucie :)
Na koniec zwiedzania zostało danie główne- Garganta del Diablo. Żeby tam dotrzeć korzystamy kolejny raz z kolejki, która dowozi nas na początek trasy prowadzącej do tego giganta. Spacer zajmuje około 10-15 minut.
Ogromny szum spadającej wody jest coraz głośniejszy. To znak, że jestem już blisko. Jeszcze kilka kroków i ukazuje mi się największy z wodospadów Iguazu. Jest przeogromny. Pomimo, że patrzę na niego z góry jestem cały mokry. Wspaniały spektakl, który jest idealnym zakończeniem przygody z brazylijsko-argentyńskimi wodospadami Iguazu :)
Spoglądam ostatni raz na tego olbrzyma mającego 72 metry wysokości. Pora pomału wracać. Kolejką docieram do stacji głównej gdzie zaczynałem zwiedzanie. Oczywiście Koati również pojawiają się w kolejce :)
Na głównej stacji wszystkich dopada deszcz, który dość szybko ustępuje. Autobusem docieram do granicy gdzie otrzymuję ponownie karteczkę na przejazd następnym autobusem. Załatwiam formalności i pieczątki w paszporcie i już w Brazylii oczekuję na transport do Foz de Iguazu :)
Wieczór spędzam już w hostelu. Następnego dnia rano mam lot do Sao Paulo z przesiadką w Rio de Janeiro. Oczywiście z przygodami :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz