W życiu każdego przychodzi taki moment w, którym postanawia wyjść poza utarte schematy i spróbować czegoś nowego. Tak samo jest z podróżowaniem. W pewnym momencie człowiek stwierdza, że pora ruszyć dalej, zrobić kolejny krok, odwiedzić inny odległy kontynent. Ze mną było podobnie. Przyszedł moment w, którym stwierdziłem, że Europa jest w pewnym sensie "za mała" (mimo jeszcze setek wspaniałych miejsc do odwiedzenia) i pora spróbować czegoś nowego. Tym samym trochę na spontanie, a trochę po krótkich przemyśleniach wybór padł na Brazylię :) Decyzja była dość szalona, ale od początku wywoływała u mnie 100% pozytywnych emocji :D
Okres kilku miesięcy od zakupu biletów do samej podróży minął pod kątem przygotowań trasy i wszelkich niezbędnych spraw związanych z wyjazdem. Ostatecznie trasa wyglądała następująco: Warszawa-Barcelona-Madryt-Rio de Janeiro-Foz de Iguazu-Sao Paulo-Madryt-Bruksela-Warszawa. Więc okres 9 dni zapowiadał się niezwykle interesująco i intensywnie :)
Zapraszam więc na moją brazylijską przygodę!
Zapraszam więc na moją brazylijską przygodę!
W rzeczy samej wszystko zaczęło się kiedy to wieczornym lotem z Okęcia do Barcelony na pokładzie Norwegiana rozpocząłem swoją kilkunastogodzinną podróż do Rio. Lot do Barcelony przebiegł w bardzo komfortowych warunkach. Na pokładzie samolotu było niewiele osób więc nie było problemów ze spaniem na 3 fotelach, a do tego darmowe wi-fi podczas całego lotu umilało czas podróży :)
Nocleg na lotnisku w Barcelonie przebiegł bardzo spokojnie. Rano szybka zmiana terminala. Odebranie biletów na oba odcinki lotu i można było czekać na pierwszy lot. Lot do Madrytu przebiegł bez większych problemów. W Madrycie miałem 1,5 h przesiadki do głównego dania jakim był lot do Rio de Janeiro :)
Nocleg na lotnisku w Barcelonie przebiegł bardzo spokojnie. Rano szybka zmiana terminala. Odebranie biletów na oba odcinki lotu i można było czekać na pierwszy lot. Lot do Madrytu przebiegł bez większych problemów. W Madrycie miałem 1,5 h przesiadki do głównego dania jakim był lot do Rio de Janeiro :)
Wszystko poszło bardzo sprawnie i po kilkunastu minutach siedziałem już w samolocie. Pierwszy raz w życiu leciałem szerokokadłubowcem. Był to starszy model samolotu bez rozrywki pokładowej, na szczęście jednak miałem miejsce przy oknie. Miejsce obok mnie było również wolne co dawało trochę więcej komfortu. Lot docelowo miał trwać 10 h 50 minut :) Posiłki? Całkiem zjadliwe. Najlepszy był chyba pierwszy posiłek z kurczakiem :)
Niestety im bliżej celu byłem tym bardziej niepokojąca była pogoda. Ostatecznie w momencie zbliżania się do lądowania w Rio trwała burza. Przez okno mogłem podziwiać co i rusz pojawiające się wyładowania i niekończącą się ilość chmur. Lądowanie nastąpiło w ulewie, którą ciężko opisać.
Na lotnisku kontrola paszportowa poszła dość sprawnie. Pozostało tylko znaleźć autobus do miasta i ruszyć w stronę hostelu. Pogoda nadal nie rozpieszczała. W momencie gdy dojechałem w wyznaczone miejsce (przystanek najbliżej hostelu) ulice pokryte były ogromnymi kałużami, a lejący deszcz lekko ustąpił. Dość szybko odnalazłem właściwą drogę do hostelu. Jednakże nim tam dotarłem znowu złapał mnie mocny deszcze. Po drodze na przysłowiową sekundę zatrzymałem się w małym lokalu gdzie trwała transmisja meczu piłkarskiego. Jeden z miejscowych oglądających mecz miał na sobie koszulkę reprezentacji Polski :)
W końcu udało mi się odnaleźć hostel. Wieczór upłynął więc pod kątem rozmów z pozostałymi mieszkańcami hostelu..
Kolejny dzień rozpoczął się od bardzo fajnego śniadania serwowanego przez hostel oraz nadal padającego deszczu. Po kilkunastu minutach jednak deszcz ustał i mimo pochmurnej pogody mogłem ruszyć na pierwsze zwiedzanie słynnego Rio! Oczywiście na dobry początek ze względu na pogodę nie było mi jeszcze dane oglądać słynnego Chrystusa...
Tak więc na ten moment musiałem jeszcze poczekać :) w międzyczasie zapoznałem się z okolicą, odnalazłem supermarket i po zasięgnięciu informacji u miejscowych udałem się w kierunku Copacabany :)
Pomimo średniej pogody na plaży nie brakowało osób, w pewnym momencie zaczęło również trochę padać, ale i tak wrażenie było bardzo fajnie, w końcu po tak długim wyczekiwaniu znalazłem się na jednej z najsłynniejszych plaż świata!
Po pierwszych zachwytach miejscem i lekkim rozpoznaniu okolicy postanowiłem ruszyć w stronę góry zwanej Głową Cukru. Tego dnia ze względu na pogodę nie planowałem wjeżdżać kolejką na wyższą górę tylko postanowiłem urządzić sobie pieszy spacer na mniejszą górę. Zaliczyłem jeszcze przerwę na krótki posiłek, a następnie z pomocą miejscowych namierzyłem drogę :)
Po drodze możemy podziwiać piękną przyrodę oraz małe małpki zamieszkujące górę :) Sam spacer zajmuje około 45 min i nie należy do zbyt wymagających. Na górze pomimo średniej pogody kręciło się sporo turystów. Pochmurne niebo psuło trochę efekt. Jednak co jakiś czas można było wypatrzeć symbol Rio- Jezusa na góze Corcovado :)
Na zakończenie pospacerowałem w okolicach hostelu. Z niecierpliwością wyczekiwałem dnia następnego- w tym dniu miałem w planach ruszyć na podbój Corcovado!
Następny dzień zacząłem bardzo wcześnie. Hostelowe śniadanie, herbata sprawdzenie pogody oraz co najważniejsze trasy :) Na szczyt Corcovado dotrzeć można kolejką, autobusem albo dla trochę odważnych pieszo :)
Oczywiście nawet nie zastanawiałem się nad tym jaką wersję dotarcia wybrać. Zdecydowałem się na pieszą wędrówkę. Żeby rozpocząć pieszą wędrówkę na Corcovado musimy dotrzeć do Parku Lage. Z mojego hostelu to było około 40 min spacerem. Park znajduje się na wysokości jeziora Rodrigo de Freitas. Park jest bardzo ładny, efekt potęgowała dobra słoneczna pogoda, która od rana panowała w Rio :) Na niebie pojawiały się chmury, ale nie miało to porównania z dniem wcześniejszym. Liczyłem więc na to, że w momencie dotarcia na górę będę miał doskonałą widoczność.
Jeśli chcemy z parku udać się na Corcovado musimy znaleźć ścieżkę prowadzącą na szlak. Nim wejdziemy na dobre do lasu tropikalnego, który roztacza się po okolicy musimy odwiedzić budkę ze strażnikiem. Strażnik daje nam mini mapkę z trasą oraz informuje na migi (angielskiego niestety nie zna) gdzie na co musimy uważać. Należy też wpisać się do księgi bo tą ścieżką idziemy na własną odpowiedzialność. Nie jest ona jakoś specjalnie niebezpieczna jeśli chodzi o podejście (aczkolwiek wymaga trochę wysiłku, wejście około 2 h+odcinek łańcuchów), ale zostajemy ostrzeżeni przed ewentualnym niebezpieczeństwem w postaci jadowitych węży. Ja na szczęście na całej trasie poza ptakami nie spotkałem żadnych zwierząt.
Sama droga była uciążliwa z tego względu, że dzień wcześniej mocno padało przez co było ślisko i mokro przez większość trasy.
Po powrocie do hostelu i krótkim odpoczynku udałem się w stronę centrum. Moim celem była Katedra Świętego Sebastiana. Monumentalna Katedra w kształcie stożka ma 80 metrów wysokości. Nocą przybiera fioletową od oświetlenia. Robi ogromne wrażenie aczkolwiek mi bardziej przypadła do gustu za dnia w swoim naturalnym kolorze.
Następny dzień zacząłem bardzo wcześnie. Hostelowe śniadanie, herbata sprawdzenie pogody oraz co najważniejsze trasy :) Na szczyt Corcovado dotrzeć można kolejką, autobusem albo dla trochę odważnych pieszo :)
Oczywiście nawet nie zastanawiałem się nad tym jaką wersję dotarcia wybrać. Zdecydowałem się na pieszą wędrówkę. Żeby rozpocząć pieszą wędrówkę na Corcovado musimy dotrzeć do Parku Lage. Z mojego hostelu to było około 40 min spacerem. Park znajduje się na wysokości jeziora Rodrigo de Freitas. Park jest bardzo ładny, efekt potęgowała dobra słoneczna pogoda, która od rana panowała w Rio :) Na niebie pojawiały się chmury, ale nie miało to porównania z dniem wcześniejszym. Liczyłem więc na to, że w momencie dotarcia na górę będę miał doskonałą widoczność.
Jeśli chcemy z parku udać się na Corcovado musimy znaleźć ścieżkę prowadzącą na szlak. Nim wejdziemy na dobre do lasu tropikalnego, który roztacza się po okolicy musimy odwiedzić budkę ze strażnikiem. Strażnik daje nam mini mapkę z trasą oraz informuje na migi (angielskiego niestety nie zna) gdzie na co musimy uważać. Należy też wpisać się do księgi bo tą ścieżką idziemy na własną odpowiedzialność. Nie jest ona jakoś specjalnie niebezpieczna jeśli chodzi o podejście (aczkolwiek wymaga trochę wysiłku, wejście około 2 h+odcinek łańcuchów), ale zostajemy ostrzeżeni przed ewentualnym niebezpieczeństwem w postaci jadowitych węży. Ja na szczęście na całej trasie poza ptakami nie spotkałem żadnych zwierząt.
Sama droga była uciążliwa z tego względu, że dzień wcześniej mocno padało przez co było ślisko i mokro przez większość trasy.
Blisko 2 godzinna wspinaczka w górę pozwala dotrzeć najpierw do torów kolejki, a chwilę później do drogi asfaltowej na, której co i rusz mijają nas busy wiozące i odwożące turystów z samego szczytu. Wydawać by się mogło, że dzięki wspinaczce zaoszczędzimy też reale, które należałoby wydać na kolejkę lub bus. Niestety mimo tego, że po wspinaczce owszem możemy kupić na górze taniej bilet (11 reali) jednak nie jest to takie łatwe. W momencie gdy tam dotarłem zostałem na początek potraktowany jak ktoś "gorszy" i odesłano mnie na bok. Czekałem aż sprzedawca biletów w, końcu uzna, że może mi sprzedać bilet. Czas oczekiwania zależny był od ilości przyjeżdżających busów z turystami. Póki nie przestały przyjeżdżać nie miałem co marzyć o wejściu na górę. Czas oczekiwania umilałem sobie podziwianiem stojącego na szczycie pomnika Chrystusa oraz okolicznej panoramy.
Po około 30 minutach zostałem w końcu zauważony przez sprzedawcę biletów. 11 reali wylądowało w jego dłoni, a w mojej znalazła się upragniona wejściówka :) Po chwili wjeżdżałem już ruchomymi schodami na górę, a tam czekała największa atrakcja Rio de Janeiro :)
Dzikie tłumy ludzi dosłownie na każdym metrze kwadratowym. Zrobić zdjęcie? Niełatwe zadanie. Co chwilę ktoś przechodzi, przeprasza, przepycha się, co i rusz człowiek robi za tło zdjęcia turysty wraz z pomnikiem Chrystusa :) Do tego mnóstwo latającego robactwa.
Tak poza tym to oczywiście przepiękne widoki, widoki, których żadne zdjęcia nie oddadzą. Pomimo pojawiających się chmur i tak widok był niesamowity :)
Po nasyceniu się widokami zarówno słynnego Chrystusa jak i fantastycznej panoramy Rio opuściłem szczyt Corcovado przepełniony turystami. Zastanawiałem się czy mogę z góry wrócić busem żeby nie wracać pieszo. Podszedłem do miejsca gdzie ustawiała się kolejka do busów i pokazałem bilet. Co usłyszałem?
Na bilet, który mam nie mogę jechać busem i nie mogę też kupić biletu na górze. Krótko mówiąc Pani powiedziała mi "wszedł Pan pieszo to niech Pan sobie pieszo zejdzie" :)
Tym samym sposobem nie miałem wyjścia. Postanowiłem jednak zejść drogą asfaltową licząc na to, że na dole złapię transport do centrum. Kilkaset metrów dalej rzuciłem jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę najsłynniejszego pomnika w Brazylii:
Po dłuższym spacerze dotarłem do miejsca skąd ruszają busy na górę. Jednak tam nikt nie potrafił mi dokładnie wytłumaczyć gdzie mogę złapać komunikację do centrum. Poszedłem więc dalej i po jakiś 10 minutach zatrzymał się motor. Krótka rozmowa i po chwili pędziłem już na motorze prosto w okolice mojego hostelu :) Z perspektywy czasu wiem, że wyszło mi to na plus bo były ogromne korki i autobusem jechałbym wieczność, a tak to bardzo szybko znalazłem się w dzielnicy Botafago gdzie pożegnałem mojego kierowcę i ruszyłem do hostelu. Odpoczynek był bardzo krótki bo czekała na mnie kolejna atrakcja, której nie mogłem pominąć- słynna Maracana. Jeden z najbardziej znanych stadionów świata był co prawda po generalnym remoncie na MŚ, które były rozgrywane w Brazylii w 2014 roku, ale i tak nie ujmowało to nic jego historii. Jechałem tam trochę w ciemno ponieważ nie wiedziałem czy będzie możliwość zwiedzania.
Już po wyjściu na peronie można poczuć w pobliżu jakiego miejsca jesteśmy. Wszędzie wskazówki, tablice informujące, że jesteśmy blisko Maracany. Zresztą stadion jest doskonale widoczny :)
Natomiast po drugiej stronie można podziwiać dzielnice biedy czyli fawele.
Okazało się, że bilet wstępu można kupić bez problemu. Cena 30 reali. Dostajemy bilet i idziemy do recepcji. Tam nas informują, że stadion można zwiedzać z 3 poziomów: górne trybuny, trybuna VIP oraz boisko. W tym celu wjeżdżamy windą na samą górę i potem zjeżdżamy niżej. Nie ma przewodnika tak więc spędzamy w danym miejscu tyle czasu ile chcemy. Sam stadion dość fajny, duży, ale zapewne już nie aż tak bardzo klimatyczny jak przed przebudową. Mimo tego bardzo fajnie było zobaczyć arenę finału Mistrzostw Świata 2014.
Maracana obejrzana, można było ruszyć dalej. Wychodząc ze stadionu zaczepił mnie przydrożny sprzedawca wody. Po krótkiej próbie rozmowy zakupiłem od niego butelkę zimnej wody i udałem się w dalszą podróż. Postanowiłem wrócić w okolice Katedry Świętego Sebastiana. Chciałem ją zobaczyć za dnia oraz jeśli będzie to możliwie obejrzeć od środka. Udało mi się chociaż jak się okazało zdążyłem na ostatnią chwilę. Turyści za mną byli odsyłani już z kwitkiem :) Katedra tak jak już wspominałem za dnia podoba mi się dużo bardziej niż w nocnym oświetleniu. Również od środka robi ogromne wrażenie.
Od opuszczenia Katedry trwał u mnie mały wyścig z czasem. Chciałem bowiem zdążyć na zachód słońca na Głowie Cukru. Dość szybko przemieściłem się w okolice kolejki. jadącej na drugą wyższą górę. Bilet na kolejkę 76 reali. Turystów sporo, ale niestety byłem ciut za późno. Zachód słońca mnie ominął....
Tak czy inaczej pocieszające było to, że i tak widoki były ładne :) Oświetlone Rio, w końcu ładna pogoda, można było spokojnie odpocząć i podziwiać panoramę miasta :)
Na dół wróciłem bodajże przedostatnią kolejką. Następnie obrałem kierunek na Copacabanę. Nie ukrywam miałem lekki strach. Sporo się naczytałem o tym, że Rio nie jest bezpiecznym miastem. Do tej pory nic mnie jednak niebezpiecznego nie spotkało. Jednak czy wieczorny spacer na Copacabanę był dobrym pomysłem?
Musiałem to sprawdzić. I jak się okazało nie było tak strasznie. Plaża praktycznie pusta. Zapełnione były tylko małe lokale rozstawione na promenadzie przy plaży. W każdym praktycznie była muzyka na żywo. Aż chciało się tam zostać. Po krótkim rozeznaniu wybrałem miejsce, które najbardziej mi odpowiadało pod względem muzyki. Zamówiłem Caipirinhę i popijając ją wsłuchiwałem się w brazylijską muzykę spoglądając w stronę Copacabany w, którą co chwilę wdzierały się fale oceanu.
Do hostelu wróciłem dość późno. Zjadłem szybką kolację, ogarnąłem się i poszedłem spać. Przede mną ostatni dzień w magicznym Rio :)
Ostatni dzień zacząłem bardzo wcześnie. Już rano spakowałem plecak tak żeby później już tylko po niego wrócić. W końcu dopisała już też w 100% pogoda. Zapowiadał się gorący dzień :)
Główny cel tego dnia to znane na całym świecie...schody. Niby nic wielkiego, ale jednak te schody to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc Rio de Janeiro. Schody stworzył, a raczej udekorował je Jorge Saleron, który mieszkał w okolicy. Schody zostały ukończone w 2013 roku. I mimo tego, że sama okolica nie jest zbyt ładna i ciekawa to warto się tam wybrać żeby zobaczyć to świetne dzieło :)
Nim jednak tam dotarłem po drodze mogłem jeszcze podziwiać akwedukt Carioca, który obecnie służy po części jako trasa tramwaju.
Od akweduktu do schodów jest tak naprawdę rzut beretem. Jednak będąc tam nie wiedziałem dokładnie gdzie one są. Postanowiłem więc zapytać policjanta...
Tak więc po zapytaniu przedstawiciela władzy o drogę musiałem chwilę poczekać ponieważ miał on w kieszeni kartkę z napisanymi po angielsku kierunkami i słówkami i czytał mi je po kolei i ręką wskazywał drogę :) Podziękowałem mu i udałem się we wskazane miejsce.
Turystów oczywiście sporo, była też grupka miejscowych kombinatorów, ale na szczęście przy schodach (może zawsze?) czuwał radiowóz policji. Poczekałem więc aż na schodach zrobi się luźniej żeby móc samemu porobić zdjęcia.
Sama okolica jak już wspominałem najładniejsza nie jest więc po krótkim czasie udałem się w drogę powrotną. Gdy zszedłem na dół zaczepił mnie kolejny sprzedawca wody. Oczywiście postanowiłem kupić butelkę. Za jedną chciał 2,5 reala. Miałem całe 5 i mu dałem oczekując reszty. On jednak usilnie namawiał mnie żebym jednak kupił 2 butelki bo nie ma mi jak wydać. Nie do końca w to wierzyłem i nie czułem potrzeby noszenia ze sobą 2 butelek wody i początkowo upierałem się przy 1 butelce. Sprzedawca jednak nalegał i w końcu się zgodziłem zastanawiając się jak będę będę niósł teraz te butelki.
Po kilkunastu metrach jednak w jakimś sensie przekonałem się czemu akurat w tym momencie kupiłem 2 butelki wody. Na chodniku zaczepił mnie bezdomny, który bardzo prosił o wodę bo było bardzo gorąco. Bez wahania oddałem mu jedną z butelek, a on był niezwykle uradowany i wznosząc ręce do góry krzyczał "aqua, aqua, aqua". Jak dla mnie bardzo ciekawa historia :)
Chwilę później spotkałem policjanta, który wskazywał mi drogę za co jeszcze raz mu podziękowałem.
Spacer postanowiłem zakończyć ponownie na Copacabanie gdzie chciałem odpocząć i w końcu napić się wody z prawdziwego kokosa :) Jednak nim wszedłem na plażę pierwszy raz podczas pobytu zostałem zaczepiony przez miejscowych. Między drzewami blisko plaży siedziała grupa ćpunków. Gdy przechodziłem drogę zagrodziła mi młoda dziewczyna z tej grupy. Była chuda, nie miała co drugiego zęba, ale nie przeszkadzało jej to w próbie zaoferowania mi najpierw haszyszu potem kokainy, a gdy odmówiłem to bez oporów odwinęła ręcznik pokazując mi swoje "wdzięki" i próbując mi zaproponować coś więcej bylebym tylko był skłonny dać jej jakąś kasę. Ominąłem ją szerokim łukiem i udałem się na plażę.
W jednym z lokali przy plaży oczywiście zatrzymałem się na kokosa :) Smak mnie bardzo rozczarował, ale nie to było w tym momencie najważniejsze. Liczyła się chwila relaksu przy pięknej pogodzie :)
Postanowiłem przespacerować się przez całą Copacabanę. Pogoda była wyśmienita. Po drodze zrobiłem jeszcze krótką przerwę na brazylijskie piwo.
Żałowałem, że przez cały pobyt w Rio nie miałem tak świetnej pogody. Było fantastycznie. Prosto z Copacabany obrałem kierunek na równie piękną plażę Ipanema. Nim jednak tam dotarłem postanowiłem coś zjeść. Nie wiem czemu nie skusiłem się na coś lokalnego tylko wszedłem do Pizzy Hut...tym sposobem zjadłem najdroższą pizzę w życiu - 72 reale (około 73 zł).. no cóż głód był silniejszy. Kilka chwil później byłem już na Ipanemie. Przyznać muszę, że ta plaża choć mniejsza prezentuje się równie efektownie co jej większa sąsiadka :)
Na tym moja krótka przygoda w Rio pomału dobiegała końca...Dotarłem do hostelu gdzie jeszcze zamieniłem parę słów z chłopakiem z recepcji. Po wyjściu z hostelu rzuciłem ostatnie spojrzenie na widok, który towarzyszył mi przez ostatnie 3,5 dnia każdego dnia:
Przy słonecznej bezchmurnej pogodzie widok ten cieszył niesamowicie oczy. Górujący wysoko nad miastem posąg Chrystusa. Obserwowanie tego wywoływało u mnie uczucie niedowierzania, że naprawdę jestem w tym magicznym mieście, że jestem w Brazylii na swojej najdalszej podróży w życiu.
Chciałbym żeby ta chwila trwała dużo dłużej, ale niestety pomalutku gonił mnie czas. Musiałem złapać autobus na lotnisko skąd czekał mnie lot do Foz de Iguazu. Magicznej krainy wodospadów :)
Po około 30 minutach zostałem w końcu zauważony przez sprzedawcę biletów. 11 reali wylądowało w jego dłoni, a w mojej znalazła się upragniona wejściówka :) Po chwili wjeżdżałem już ruchomymi schodami na górę, a tam czekała największa atrakcja Rio de Janeiro :)
Dzikie tłumy ludzi dosłownie na każdym metrze kwadratowym. Zrobić zdjęcie? Niełatwe zadanie. Co chwilę ktoś przechodzi, przeprasza, przepycha się, co i rusz człowiek robi za tło zdjęcia turysty wraz z pomnikiem Chrystusa :) Do tego mnóstwo latającego robactwa.
Tak poza tym to oczywiście przepiękne widoki, widoki, których żadne zdjęcia nie oddadzą. Pomimo pojawiających się chmur i tak widok był niesamowity :)
Po nasyceniu się widokami zarówno słynnego Chrystusa jak i fantastycznej panoramy Rio opuściłem szczyt Corcovado przepełniony turystami. Zastanawiałem się czy mogę z góry wrócić busem żeby nie wracać pieszo. Podszedłem do miejsca gdzie ustawiała się kolejka do busów i pokazałem bilet. Co usłyszałem?
Na bilet, który mam nie mogę jechać busem i nie mogę też kupić biletu na górze. Krótko mówiąc Pani powiedziała mi "wszedł Pan pieszo to niech Pan sobie pieszo zejdzie" :)
Tym samym sposobem nie miałem wyjścia. Postanowiłem jednak zejść drogą asfaltową licząc na to, że na dole złapię transport do centrum. Kilkaset metrów dalej rzuciłem jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę najsłynniejszego pomnika w Brazylii:
Po dłuższym spacerze dotarłem do miejsca skąd ruszają busy na górę. Jednak tam nikt nie potrafił mi dokładnie wytłumaczyć gdzie mogę złapać komunikację do centrum. Poszedłem więc dalej i po jakiś 10 minutach zatrzymał się motor. Krótka rozmowa i po chwili pędziłem już na motorze prosto w okolice mojego hostelu :) Z perspektywy czasu wiem, że wyszło mi to na plus bo były ogromne korki i autobusem jechałbym wieczność, a tak to bardzo szybko znalazłem się w dzielnicy Botafago gdzie pożegnałem mojego kierowcę i ruszyłem do hostelu. Odpoczynek był bardzo krótki bo czekała na mnie kolejna atrakcja, której nie mogłem pominąć- słynna Maracana. Jeden z najbardziej znanych stadionów świata był co prawda po generalnym remoncie na MŚ, które były rozgrywane w Brazylii w 2014 roku, ale i tak nie ujmowało to nic jego historii. Jechałem tam trochę w ciemno ponieważ nie wiedziałem czy będzie możliwość zwiedzania.
Już po wyjściu na peronie można poczuć w pobliżu jakiego miejsca jesteśmy. Wszędzie wskazówki, tablice informujące, że jesteśmy blisko Maracany. Zresztą stadion jest doskonale widoczny :)
Natomiast po drugiej stronie można podziwiać dzielnice biedy czyli fawele.
Okazało się, że bilet wstępu można kupić bez problemu. Cena 30 reali. Dostajemy bilet i idziemy do recepcji. Tam nas informują, że stadion można zwiedzać z 3 poziomów: górne trybuny, trybuna VIP oraz boisko. W tym celu wjeżdżamy windą na samą górę i potem zjeżdżamy niżej. Nie ma przewodnika tak więc spędzamy w danym miejscu tyle czasu ile chcemy. Sam stadion dość fajny, duży, ale zapewne już nie aż tak bardzo klimatyczny jak przed przebudową. Mimo tego bardzo fajnie było zobaczyć arenę finału Mistrzostw Świata 2014.
Maracana obejrzana, można było ruszyć dalej. Wychodząc ze stadionu zaczepił mnie przydrożny sprzedawca wody. Po krótkiej próbie rozmowy zakupiłem od niego butelkę zimnej wody i udałem się w dalszą podróż. Postanowiłem wrócić w okolice Katedry Świętego Sebastiana. Chciałem ją zobaczyć za dnia oraz jeśli będzie to możliwie obejrzeć od środka. Udało mi się chociaż jak się okazało zdążyłem na ostatnią chwilę. Turyści za mną byli odsyłani już z kwitkiem :) Katedra tak jak już wspominałem za dnia podoba mi się dużo bardziej niż w nocnym oświetleniu. Również od środka robi ogromne wrażenie.
Od opuszczenia Katedry trwał u mnie mały wyścig z czasem. Chciałem bowiem zdążyć na zachód słońca na Głowie Cukru. Dość szybko przemieściłem się w okolice kolejki. jadącej na drugą wyższą górę. Bilet na kolejkę 76 reali. Turystów sporo, ale niestety byłem ciut za późno. Zachód słońca mnie ominął....
Tak czy inaczej pocieszające było to, że i tak widoki były ładne :) Oświetlone Rio, w końcu ładna pogoda, można było spokojnie odpocząć i podziwiać panoramę miasta :)
Na dół wróciłem bodajże przedostatnią kolejką. Następnie obrałem kierunek na Copacabanę. Nie ukrywam miałem lekki strach. Sporo się naczytałem o tym, że Rio nie jest bezpiecznym miastem. Do tej pory nic mnie jednak niebezpiecznego nie spotkało. Jednak czy wieczorny spacer na Copacabanę był dobrym pomysłem?
Musiałem to sprawdzić. I jak się okazało nie było tak strasznie. Plaża praktycznie pusta. Zapełnione były tylko małe lokale rozstawione na promenadzie przy plaży. W każdym praktycznie była muzyka na żywo. Aż chciało się tam zostać. Po krótkim rozeznaniu wybrałem miejsce, które najbardziej mi odpowiadało pod względem muzyki. Zamówiłem Caipirinhę i popijając ją wsłuchiwałem się w brazylijską muzykę spoglądając w stronę Copacabany w, którą co chwilę wdzierały się fale oceanu.
Do hostelu wróciłem dość późno. Zjadłem szybką kolację, ogarnąłem się i poszedłem spać. Przede mną ostatni dzień w magicznym Rio :)
Ostatni dzień zacząłem bardzo wcześnie. Już rano spakowałem plecak tak żeby później już tylko po niego wrócić. W końcu dopisała już też w 100% pogoda. Zapowiadał się gorący dzień :)
Główny cel tego dnia to znane na całym świecie...schody. Niby nic wielkiego, ale jednak te schody to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc Rio de Janeiro. Schody stworzył, a raczej udekorował je Jorge Saleron, który mieszkał w okolicy. Schody zostały ukończone w 2013 roku. I mimo tego, że sama okolica nie jest zbyt ładna i ciekawa to warto się tam wybrać żeby zobaczyć to świetne dzieło :)
Nim jednak tam dotarłem po drodze mogłem jeszcze podziwiać akwedukt Carioca, który obecnie służy po części jako trasa tramwaju.
Od akweduktu do schodów jest tak naprawdę rzut beretem. Jednak będąc tam nie wiedziałem dokładnie gdzie one są. Postanowiłem więc zapytać policjanta...
Tak więc po zapytaniu przedstawiciela władzy o drogę musiałem chwilę poczekać ponieważ miał on w kieszeni kartkę z napisanymi po angielsku kierunkami i słówkami i czytał mi je po kolei i ręką wskazywał drogę :) Podziękowałem mu i udałem się we wskazane miejsce.
Turystów oczywiście sporo, była też grupka miejscowych kombinatorów, ale na szczęście przy schodach (może zawsze?) czuwał radiowóz policji. Poczekałem więc aż na schodach zrobi się luźniej żeby móc samemu porobić zdjęcia.
Sama okolica jak już wspominałem najładniejsza nie jest więc po krótkim czasie udałem się w drogę powrotną. Gdy zszedłem na dół zaczepił mnie kolejny sprzedawca wody. Oczywiście postanowiłem kupić butelkę. Za jedną chciał 2,5 reala. Miałem całe 5 i mu dałem oczekując reszty. On jednak usilnie namawiał mnie żebym jednak kupił 2 butelki bo nie ma mi jak wydać. Nie do końca w to wierzyłem i nie czułem potrzeby noszenia ze sobą 2 butelek wody i początkowo upierałem się przy 1 butelce. Sprzedawca jednak nalegał i w końcu się zgodziłem zastanawiając się jak będę będę niósł teraz te butelki.
Po kilkunastu metrach jednak w jakimś sensie przekonałem się czemu akurat w tym momencie kupiłem 2 butelki wody. Na chodniku zaczepił mnie bezdomny, który bardzo prosił o wodę bo było bardzo gorąco. Bez wahania oddałem mu jedną z butelek, a on był niezwykle uradowany i wznosząc ręce do góry krzyczał "aqua, aqua, aqua". Jak dla mnie bardzo ciekawa historia :)
Chwilę później spotkałem policjanta, który wskazywał mi drogę za co jeszcze raz mu podziękowałem.
Spacer postanowiłem zakończyć ponownie na Copacabanie gdzie chciałem odpocząć i w końcu napić się wody z prawdziwego kokosa :) Jednak nim wszedłem na plażę pierwszy raz podczas pobytu zostałem zaczepiony przez miejscowych. Między drzewami blisko plaży siedziała grupa ćpunków. Gdy przechodziłem drogę zagrodziła mi młoda dziewczyna z tej grupy. Była chuda, nie miała co drugiego zęba, ale nie przeszkadzało jej to w próbie zaoferowania mi najpierw haszyszu potem kokainy, a gdy odmówiłem to bez oporów odwinęła ręcznik pokazując mi swoje "wdzięki" i próbując mi zaproponować coś więcej bylebym tylko był skłonny dać jej jakąś kasę. Ominąłem ją szerokim łukiem i udałem się na plażę.
W jednym z lokali przy plaży oczywiście zatrzymałem się na kokosa :) Smak mnie bardzo rozczarował, ale nie to było w tym momencie najważniejsze. Liczyła się chwila relaksu przy pięknej pogodzie :)
Postanowiłem przespacerować się przez całą Copacabanę. Pogoda była wyśmienita. Po drodze zrobiłem jeszcze krótką przerwę na brazylijskie piwo.
Żałowałem, że przez cały pobyt w Rio nie miałem tak świetnej pogody. Było fantastycznie. Prosto z Copacabany obrałem kierunek na równie piękną plażę Ipanema. Nim jednak tam dotarłem postanowiłem coś zjeść. Nie wiem czemu nie skusiłem się na coś lokalnego tylko wszedłem do Pizzy Hut...tym sposobem zjadłem najdroższą pizzę w życiu - 72 reale (około 73 zł).. no cóż głód był silniejszy. Kilka chwil później byłem już na Ipanemie. Przyznać muszę, że ta plaża choć mniejsza prezentuje się równie efektownie co jej większa sąsiadka :)
Na tym moja krótka przygoda w Rio pomału dobiegała końca...Dotarłem do hostelu gdzie jeszcze zamieniłem parę słów z chłopakiem z recepcji. Po wyjściu z hostelu rzuciłem ostatnie spojrzenie na widok, który towarzyszył mi przez ostatnie 3,5 dnia każdego dnia:
Przy słonecznej bezchmurnej pogodzie widok ten cieszył niesamowicie oczy. Górujący wysoko nad miastem posąg Chrystusa. Obserwowanie tego wywoływało u mnie uczucie niedowierzania, że naprawdę jestem w tym magicznym mieście, że jestem w Brazylii na swojej najdalszej podróży w życiu.
Chciałbym żeby ta chwila trwała dużo dłużej, ale niestety pomalutku gonił mnie czas. Musiałem złapać autobus na lotnisko skąd czekał mnie lot do Foz de Iguazu. Magicznej krainy wodospadów :)
Ciekawa relacja! :) Też liczę, że ten rok będzie dla mnie przełomowy i również polecę gdzieś dalej, poza Europę... :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Trzymam kciuki i życzę powodzenia w poszukiwaniu dalekich lotów :)
OdpowiedzUsuń