Dzień 4:
Mimo dość długich wieczornych rozmów z Nadirem i wypicia 1,5 litra czaczy domowej roboty udało mi się wstać zgodnie z planem przed godziną 8. Plan na ten dzień również miałem napięty dlatego po szybkim śniadaniu i ogarnięciu się ruszyłem prosto na dworzec autobusowy w Achalciche. Dosłownie rzut beretem z mieszkania miałem plac z pomnikiem Tamary, królowej Gruzji.
Z placu na, którym stoi pomnik miałem dosłownie 3 minuty drogi do dworca. Tam spotkałem Nadira z, którym znów porozmawiałem i poznałem kilku innych Gruzinów. Do przyjazdu marszrutki jadącej do Vardzi miałem jeszcze trochę czasu. Poszedłem kupić bilet (5 lari) i odwiedziłem również sklep gdzie zakupiłem drugie śniadanie.
Przy trasie stała tablica informująca, że do granicy z Turcją jest niespełna 18 kilometrów:
Kusząca perspektywa, ale nie tym razem :) Turcja dopiero w lipcu :) Tak więc czekanie na transport umilały mi rozmowy z Gruzinami z, których wielu było w Polsce :)
W końcu o godzinie 10 pojawiła się marszrutka jadąca do Vardzi. Pożegnałem się z Nadirem i ruszyłem w stronę Vardzi. Podróż trwała jakieś 1,5 godziny po niezbyt wygodnej drodze. Marszrutka raz była pusta, a raz maksymalnie zawalona :) w końcu jednak udało się dotrzeć na miejsce. Okazało się, że do Vardzi oprócz mnie jechała też Rosjanka i nikogo więcej tam nie było. Zapłaciliśmy za bilety po 3 lari i umówiliśmy się z kierowcą, że za godzinę z kawałkiem będzie wracał to po nas zajedzie i zabierze nas do Achalciche.
Ruszyłem zwiedzać skalne miasto. Jaka jest historia tego miejsca? Vardzia znajduje się około 40 kilometrów od Achalciche. Zespół skalny powstawał w latach 1184-1213 i ufundowany był przez królową Tamarę. Przez lata był to jeden z główny ośrodków kulturalno-religijnych monarchii gruzińskiej. W 1283 roku Vardzię nawiedziło ogromne trzęsienie ziemi, które zniszczyło 2/3 miasta. Obecny wygląd miasta jest spowodowany głównie właśnie tym trzęsieniem ziemi. Obecnie w skalnym mieście mieszka kilku mnichów, którzy zajmują jeden z klasztorów znajdujących się w skałach.Sam klasztor jest otwarty dla zwiedzających, ale pomieszczenia mnichów są już szczelnie zamknięte. W samym skalnym mieście obecnie zachowało się około 250 komnat,sieć tuneli oraz korytarzy i schodów na 13 poziomach.
Miasto robi ogromne wrażenie zarówno podziwiane z zewnątrz jak i wewnątrz. Myślę, że spokojnie można spędzić tam do 2 godzin eksplorując kolejne korytarze i komnaty :)
Ogromne pokłony dla tych, którzy potrafili stworzyć tak piękne miejsce. Z samego miasta można również podziwiać panoramę okolicy, która jest też bardzo efektowna
Po godzinie 13 znów byłem na dole na parkingu gdzie czekał już na nas kierowca marszrutki. Przed nami kolejne 1,5 godziny podróży do Achalciche po wyboistej drodze. Z Achalciche planowałem przedostać się do Kutaisi w godzinach wieczornych. Miałem więc jeszcze kilka ładnych godzin i postanowiłem je spożytkować na zwiedzenie twierdzy Rabati. Twierdza ta góruje nad miastem na wzgórzu w starej części miasta. Twierdza Rabati pochodzi z XII wieku i całkiem niedawno została zrekonstruowana. Zajmuje sporą powierzchnię bo około 7 hektarów. Podziwiać tam można system fortyfikacji obronnych, stare domy, łaźnie, kościół, Muzeum Historyczne regionu oraz meczet z 1752 roku. Wejść można również na wszystkie wieże skąd można podziwiać zarówno całą twierdzę jak i Achalciche wraz z otaczającymi miasto górami. Wstęp 5 lari, i stwierdzam, że warto :)
Gdy zakończyłem zwiedzanie twierdzy Rabati wróciłem na dworzec autobusowy. Do marszrutki jadącej do Kutaisi miałem jeszcze sporo czasu więc postanowiłem coś zjeść. Zapytałem jednego z taksówkarzy gdzie można zjeść coś lokalnego. Szybko została mi wskazana droga do małego lokalu po drugiej stronie ulicy. Po wejściu do lokalu okazało się, że jest to knajpka oblegana przez Gruzinów. Poprosiłem o menu i po chwili zastanowienia zamówiłem khinkali, czyli gruzińskie pierogi z serem, koszt 0,40 lari za sztukę. Zdecydowanie polecam bo smakują świetnie :)
Po zjedzeniu posiedziałem jeszcze chwilę w lokalu czytając przewodnik. Gdy wróciłem w okolice dworca zostałem zaczepiony przez jednego z Gruzinów, który zapytał się dokąd jadę. Wytłumaczyłem mu, że do Kutaisi wyruszam o 18 według rozkładu. Gruzin poprosił mnie żebym chwilę zaczekał i wykonał telefon. Okazało się, że dzwonił bezinteresownie do kierowcy marszrutki żeby dowiedzieć się czy ten na pewno będzie jechało o 18 do Kutaisi. Gdy kierowca mu to potwierdził Gruzin zapytał się czy mam już kupiony bilet. Odpowiedziałem oczywiście, że nie więc zostałem zabrany do kasy biletowej gdzie w asyście 2 Gruzinów dokonałem zakupu biletu :) Ok bilet kupiony więc czekałem dalej. Gruzini, którzy pomagali mi zakupić bilet co jakiś czas mnie zagadywali i pokazywali gdzie będzie stała marszrutka :) Nawet nie wiem kiedy, ale z 2 pomagających mi i pilnujących mojej marszrutki Gruzinów zrobiło się 6 :) Każdy z nich bezinteresownie pytał gdzie jadę i informował mnie gdzie mam czekać. Gdy już w końcu przed godziną 18 pojawiła się marszrutka do Kutaisi wszyscy, którzy mi pomagali zaczęli głośno do mnie krzyczeć i pokazywać mi, że to właśnie do tej marszrutki mam wsiąść :) Wspaniali ludzie, tylko tyle mogę powiedzieć :)
Zapłaciłem za kurs i ruszyłem do Kutaisi. Czekała mnie 4 godzinna podróż. Podróż oczywiście wydłużyła się ze względu na przerwy kierowcy, pod koniec zaczęło dość mocno padać. W Kutaisi po ponad 4 godzinnej podróży byliśmy przed godziną 23. Padało, byłem zły i zmęczony i tak naprawdę nie znałem drogi do hostelu, który miałem zarezerwowany. Więc pozostało mi wziąć taksówkę. Złapałem pierwszą lepszą wsiadłem i tłumaczyłem kierowcy na jaki adres ma mnie zabrać. Twierdził, że wie gdzie to jest, ale jak się potem okazało była to nieprawda. Jechaliśmy sporo czasu, kierowca krążył, gubił się, dopytywał tubylców o adres i wszystko to potęgowało wrażenie, że hostel jest na totalnym odludziu. W końcu jednak udało nam się trafić pod wskazany adres. Gdy potwierdziłem, że jest to ten hostel zapłaciłem taksówkarzowi 8 lari (jak się potem okazało oszukał mnie bo max powinienem zapłacić 5 lari) i uciekłem przed deszczem do hostelu.
Rezerwowałem Hostel u Kote. Kote jest Gruzinem świetnie władającym językiem polskim ponieważ ma żonę Polkę. Tego wieczoru Kote akurat nie było w hostelu więc pomagał mi jego przyjaciel. Nocleg w hostelu kosztuje 20 lari niezależnie od pokoju w, którym się nocuje. Moje pierwsze odczucia odnośnie hostelu były niezbyt pozytywne, ale wszystko uległo zmianie gdy zobaczyłem mapę na ścianie z odległością do miejsc, które mnie interesują oraz gdy pokazany został mi mój pokój :)
Warunki super za tą cenę! :) polecam każdemu kto planuje odwiedzić Gruzję :) tu link do strony hostelu.
Okazało się, że w pokoju na przeciwko jest polskie małżeństwo z, którym udało mi się trochę porozmawiać i wyciągnąć kilka informacji. Niedługo potem jednak spałem już jak zabity po kolejnym pełnym wrażeń dniu w Gruzji :)
Miasto robi ogromne wrażenie zarówno podziwiane z zewnątrz jak i wewnątrz. Myślę, że spokojnie można spędzić tam do 2 godzin eksplorując kolejne korytarze i komnaty :)
Ogromne pokłony dla tych, którzy potrafili stworzyć tak piękne miejsce. Z samego miasta można również podziwiać panoramę okolicy, która jest też bardzo efektowna
Po godzinie 13 znów byłem na dole na parkingu gdzie czekał już na nas kierowca marszrutki. Przed nami kolejne 1,5 godziny podróży do Achalciche po wyboistej drodze. Z Achalciche planowałem przedostać się do Kutaisi w godzinach wieczornych. Miałem więc jeszcze kilka ładnych godzin i postanowiłem je spożytkować na zwiedzenie twierdzy Rabati. Twierdza ta góruje nad miastem na wzgórzu w starej części miasta. Twierdza Rabati pochodzi z XII wieku i całkiem niedawno została zrekonstruowana. Zajmuje sporą powierzchnię bo około 7 hektarów. Podziwiać tam można system fortyfikacji obronnych, stare domy, łaźnie, kościół, Muzeum Historyczne regionu oraz meczet z 1752 roku. Wejść można również na wszystkie wieże skąd można podziwiać zarówno całą twierdzę jak i Achalciche wraz z otaczającymi miasto górami. Wstęp 5 lari, i stwierdzam, że warto :)
Gdy zakończyłem zwiedzanie twierdzy Rabati wróciłem na dworzec autobusowy. Do marszrutki jadącej do Kutaisi miałem jeszcze sporo czasu więc postanowiłem coś zjeść. Zapytałem jednego z taksówkarzy gdzie można zjeść coś lokalnego. Szybko została mi wskazana droga do małego lokalu po drugiej stronie ulicy. Po wejściu do lokalu okazało się, że jest to knajpka oblegana przez Gruzinów. Poprosiłem o menu i po chwili zastanowienia zamówiłem khinkali, czyli gruzińskie pierogi z serem, koszt 0,40 lari za sztukę. Zdecydowanie polecam bo smakują świetnie :)
Po zjedzeniu posiedziałem jeszcze chwilę w lokalu czytając przewodnik. Gdy wróciłem w okolice dworca zostałem zaczepiony przez jednego z Gruzinów, który zapytał się dokąd jadę. Wytłumaczyłem mu, że do Kutaisi wyruszam o 18 według rozkładu. Gruzin poprosił mnie żebym chwilę zaczekał i wykonał telefon. Okazało się, że dzwonił bezinteresownie do kierowcy marszrutki żeby dowiedzieć się czy ten na pewno będzie jechało o 18 do Kutaisi. Gdy kierowca mu to potwierdził Gruzin zapytał się czy mam już kupiony bilet. Odpowiedziałem oczywiście, że nie więc zostałem zabrany do kasy biletowej gdzie w asyście 2 Gruzinów dokonałem zakupu biletu :) Ok bilet kupiony więc czekałem dalej. Gruzini, którzy pomagali mi zakupić bilet co jakiś czas mnie zagadywali i pokazywali gdzie będzie stała marszrutka :) Nawet nie wiem kiedy, ale z 2 pomagających mi i pilnujących mojej marszrutki Gruzinów zrobiło się 6 :) Każdy z nich bezinteresownie pytał gdzie jadę i informował mnie gdzie mam czekać. Gdy już w końcu przed godziną 18 pojawiła się marszrutka do Kutaisi wszyscy, którzy mi pomagali zaczęli głośno do mnie krzyczeć i pokazywać mi, że to właśnie do tej marszrutki mam wsiąść :) Wspaniali ludzie, tylko tyle mogę powiedzieć :)
Zapłaciłem za kurs i ruszyłem do Kutaisi. Czekała mnie 4 godzinna podróż. Podróż oczywiście wydłużyła się ze względu na przerwy kierowcy, pod koniec zaczęło dość mocno padać. W Kutaisi po ponad 4 godzinnej podróży byliśmy przed godziną 23. Padało, byłem zły i zmęczony i tak naprawdę nie znałem drogi do hostelu, który miałem zarezerwowany. Więc pozostało mi wziąć taksówkę. Złapałem pierwszą lepszą wsiadłem i tłumaczyłem kierowcy na jaki adres ma mnie zabrać. Twierdził, że wie gdzie to jest, ale jak się potem okazało była to nieprawda. Jechaliśmy sporo czasu, kierowca krążył, gubił się, dopytywał tubylców o adres i wszystko to potęgowało wrażenie, że hostel jest na totalnym odludziu. W końcu jednak udało nam się trafić pod wskazany adres. Gdy potwierdziłem, że jest to ten hostel zapłaciłem taksówkarzowi 8 lari (jak się potem okazało oszukał mnie bo max powinienem zapłacić 5 lari) i uciekłem przed deszczem do hostelu.
Rezerwowałem Hostel u Kote. Kote jest Gruzinem świetnie władającym językiem polskim ponieważ ma żonę Polkę. Tego wieczoru Kote akurat nie było w hostelu więc pomagał mi jego przyjaciel. Nocleg w hostelu kosztuje 20 lari niezależnie od pokoju w, którym się nocuje. Moje pierwsze odczucia odnośnie hostelu były niezbyt pozytywne, ale wszystko uległo zmianie gdy zobaczyłem mapę na ścianie z odległością do miejsc, które mnie interesują oraz gdy pokazany został mi mój pokój :)
Warunki super za tą cenę! :) polecam każdemu kto planuje odwiedzić Gruzję :) tu link do strony hostelu.
Okazało się, że w pokoju na przeciwko jest polskie małżeństwo z, którym udało mi się trochę porozmawiać i wyciągnąć kilka informacji. Niedługo potem jednak spałem już jak zabity po kolejnym pełnym wrażeń dniu w Gruzji :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz