Dzień 3:
Pobudka w hostelu dość wczesna, ale wynikało to z ogromnej ilości planów na ten dzień. Po ogarnięciu się i śniadaniu pożegnałem się z polską rodziną, którą poznałem dzień wcześniej i umówiliśmy się na spotkanie na lotnisku ponieważ wracaliśmy tym samym lotem do Polski :) Ja natomiast miałem bardzo ambitny plan na ten dzień. Planowałem zwiedzić Mcchetę czyli pierwszą stolicę Gruzji, a następnie wrócić do Tbilisi zwiedzić miasto i w godzinach popołudniowych wyruszyć do Achalciche. Wszystko to dawało sporą dawkę podróżowania jak na jeden dzień. Natomiast pogoda od rana zapowiadała się bardzo ładnie :)
Tak więc wyruszyłem z hostelu i od razu udałem się do metra, którym tak jak poprzednio udałem się na Didube. Z Didube co chwilę ruszają marszrutki do Mcchety (koszt 1 lari, czas dojazdu około 30 minut) więc transport znalazłem bardzo szybko i już po godzinie 8 byłem w drodze do tego miasta. Oprócz krótkiego zwiedzania miasta chciałem zobaczyć Katedrę Sweti Cchoweli oraz 2 monastyry. Po dotarciu do miasta okazało się, że poprosiłem o wysadzenie kawałek za centrum miasta co równało się z krótki spacerkiem :)Po około 5 minutach dotarłem do pierwszego z monastyrów w mieście:
Gdy już nacieszyłem oczy postanowiłem udać się do drugiego Monastyru. Jest to Monastyr Dżwari i znajduję się on na najwyższym wzniesieniu w okolicy. Oczywiście można dotrzeć tam pieszo, ale to zajęło by sporo czasu więc najlepszym transportem jest własny samochód albo taksówka. Tak czy inaczej będąc w Mcchecie praktycznie na każdym kroku zagaduje taksówkarz proponujący wjazd na wzgórze :) Ja byłem w mieście może jakieś 1,5-2 h i przez ten czas miałem 5-6 takich propozycji :) Szybko więc zaczepił mnie miejscowy taksówkarz i zaproponował wjazd na górę, czekanie na mnie i odstawienie do miasta za 20 lari. Oczywiście była to dla mnie cena zaporowa więc zaproponowałem 13 lari, taksówkarz chciał 15 lari to ja rzuciłem ostatecznie 12 lari i powiedziałem, że innej ceny nie dam. Taksówkarz pokiwał trochę głową, ale przystał na cenę :) Gdy już jechaliśmy do Monastyru i dowiedział się z jakiego kraju jestem (oczywiście wywołało to u niego pozytywną reakcję) to mówił do mnie cały czas "chytra polsza" :)
Po około 20 minutach byliśmy już na miejscu. Umówiłem się z kierowcą, że za 10-15 minut wrócę. Sam Monastyr pochodzi z VI wieku i jest w bardzo kiepskim stanie głównie przez niewłaściwą konserwację. Obecnie znajduje się on na liście 100 najbardziej zagrożonych zniszczeniem zabytków świata. Mimo tego po dziś dzień ze względu na jego ogromne znaczenie jest on wykorzystywany podczas ważniejszych uroczystości w Gruzji. Natomiast okolica Monastyru to przepiękna panorama miasta Mccheta i okolicznych wzgórz oraz świetny widok na ujście rzeki Aragwa do rzeki Kury.Więcej na zdjęciach :)
Turystów na górze było niewielu ze względu na wczesną porę. Ja po umówionych 15 minutach byłem znów w taksówce i pojechaliśmy do miasta. Po dotarciu podziękowałem kierowcy za pomoc, zapłaciłem i ruszyłem w kierunku katedry Sweti Cchoweli. Nie trudno do niej trafić bo jest widoczna praktycznie z każdego miejsca w mieście :)
Nazwę katedry można tłumaczyć jako katedra życiodajnej kolumny. Wiąże się to z historią o, której można więcej przeczytać np tutaj. Katedra zostala wzniesiona w latach 1010-1029, a mur obronny wokół niej został zbudowany w 1787 roku. Katedra ulegała wielu przebudowom i obecnie znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Przed wejściem do katedry znajduje się informacja o zakazie robienia zdjęć w środku jednak ten zakaz jest łamany praktycznie przez każdego.
Najważniejsze miejsca w mieście Mccheta miałem za sobą więc pora była wracać do Tbilisi. W tym celu wróciłem do centrum gdzie zatrzymywały się marszrutki jadące do stolicy. Byłem przekonany, że zatrzymanie jednej z nich to dosłownie chwila. Jednak okazało się, że nie będzie to takie proste. Marszrutki co prawda przejeżdżały co chwilę, ale każda była załadowana tak, że nawet się nie zatrzymywały. Lekko mnie to zmartwiło ponieważ zależało mi na czasie. Jednak od czego są Gruzini? Po raz kolejny mogłem się przekonać jak świetnymi ludźmi są. Gdy stałem i czekałem na marszrutkę zaczepił mnie starszy Gruzin i coś mi mówił w ich języku, ale nie wiedziałem początkowo o co mu chodzi. Po chwili podszedł do mnie, wziął mnie pod rękę i przeszliśmy na drugą stronę ulicy gdzie marszrutki jechały w przeciwnym kierunku. Nadal nie wiedziałem o co chodzi. On zatrzymał jednak marszrutkę do, której wsiedliśmy,powiedział coś kierowcy i ruszyliśmy w przeciwnym kierunku. Zatrzymaliśmy się kawałek za miastem, Gruzin, który mi pomagał zapłacił za kurs za nas obu. Okazało się, że wysiedliśmy w miejscu gdzie marszrutki rozpoczynają trasę do Tbilisi :) Tym sposobem bez problemu mogłem wsiąść do busika i dotrzeć do miasta,a człowiek, który mi pomógł wsiadł ze mną i wysiadł znów w miejscu w, którym próbowałem wcześniej łapać transport do Tbilisi. Naprawdę są to świetni ludzie :)
Dotarłem w końcu do Tbilisi. Wróciłem z Didube do centrum na Plac Wolności i udałem się na chwilę do lokalu Warszawa. Niestety nie spotkałem prowadzącego lokal Polaka tylko młodą dziewczynę z Gruzji. Napiłem się więc coli i obejrzałem przy okazji mapę Tbilisi. Czasu nie miałem zbyt wiele (około 4-5 godzin), a chciałem zobaczyć kilka fajnych miejsc. Na początek postanowiłem pieszo ruszyć do Soboru Trójcy Świętej (Cminda Sameba) położonego na wzgórzu świętego Eliasza. Spacer do najkrótszych nie należał, ale przynajmniej mogłem zobaczyć kontrast przepięknej budowli Soboru i jego otoczenia z totalną biedą w jego okolicy. Jest to najwyższa świątynia w Gruzji i najwyższa na świecie poza Rosją. Nie licząc podziemnych kondygnacji i złotego krzyża na kopule ma wysokość 68 metrów. Budowano ją z przerwami w latach 1995-2004. Sam gdy dotarłem na miejsce byłem pod wrażeniem wielkości tej budowli. W momencie gdy tam byłem w środku prezentowano jakieś relikwie stąd też pełno było wojska i oczywiście wiernych.
Z okolic świątyni pieszo wróciłem nad rzekę Kurę i postanowiłem przeprawić się na drugą stronę rzeki słynnym mostem Pokoju. Most ten jest przez Gruzinów nazywany Always ultra ponieważ kształtem przypomina podpaskę :) Tak czy inaczej po tej stronie rzeki po, której byłem powstaje bardzo piękny Park Europejski. Widać wciąź prace wykończeniowe, ale już teraz śmiało można stwierdzić, że miejsce wygląda bardzo ładnie:
Sam most Pokoju jest przeprawą tylko dla pieszych:
Kilka metrów od mostu Pokoju znajduje się katedra Sioni. Jest to główna świątynia Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego. Zbudowano ją na przełomie XI i XII wieku. W środku znajduje się krzyż świętej Nino, który jest uznawany za najcenniejszą relikwię Kościoła gruzińskiego dzięki, której Król Marian III wprowadził w Gruzji chrześcijaństwo.
Po drugiej stronie rzeki Kura można podziwiać natomiast świątynię Metechi z XIII wieku:
Krótkim spacerem przedostałem się ponownie na drugą stronę rzeki. Nie przechodziłem na drugą stronę przypadkowo. Chciałem skorzystać z kolejki liniowej wjeżdżającej aż do twierdzy Narikala górującej nad miastem skąd można podziwiać piękną panoramę Tbilisi. Wjazd kolejką to koszt 1 lari w jedną stronę. Można z góry dostrzec wiele ważnych budowli w Tbilisi :
Sama twierdza Narikala pochodzi z IV wieku, a następnie w 1827 roku w skutek trzęsienia ziemi spora jej część została doszczętnie zniszczona. Można mimo tego chodzić po ocalałych murach i wieżach. Obok twierdzy znajduje się posąg Kartlis Deda - pomnik Matki Gruzji o wysokości 20 metrów. Posąg symbolizuje Tbilisi i pochodzi z 1958 roku.
Z twierdzy postanowiłem wrócić na Plac Wolności w centrum miasta. Spieszyło mi się więc odpuściłem piesze schodzenie i skorzystałem jeszcze raz z kolejki liniowej. Po drodze mijałem jeszcze słynną wieżę zegarową, która tak naprawdę jest tylko ozdobą restauracji oraz z oddali widziałem pełen przepychu pałac prezydencki:
Będąc na Placu Wolności postanowiłem raz jeszcze odwiedzić Warszawę :) Tym razem udało mi się spotkać znajomego polaka, pogadałem z nim, podziękowałem za nocleg i podpytałem o Achalciche. No i wypiłem oczywiście czaczę :) uwieczniłem również lokal na zdjęciu:
Przed ostatecznym pożegnaniem się z Tbilisi postanowiłem udać się jeszcze na krótki spacer po okolicznych uliczkach. Niestety nie udało mi się odwiedzić stadionu narodowego Gruzji gdyż znajdował on się trochę za daleko, a czasu było już mało.
Wracając już do metra skusiłem się jeszcze na czurczchelę, czyli orzechy laskowe w zastygniętym sosie winogronowym :) co prawda twarde to, ale bardzo smaczne, polecam :)
Po blisko 10 minutach znów byłem na Didube. O tej porze było tam mnóstwo ludzi, marszrutek itp. Nie wiedziałem początkowo skąd odjeżdżają marszrutki do Achalciche więc musiałem dopytywać. Mówiąc nazwę mało kto rozumiał o co chodzi,dopiero jak pokazywałem na kartce gruzińską nazwę łapali i w końcu wskazano mi odpowiednią drogę. Gdy już znalazłem odpowiednią marszrutkę okazało się, że odjeżdża za 30 minut. No nic najaważniejsze, że w ogóle jechała bo czasami bywa tak, że jak jest za mało chętnych to kierowca nie jedzie :) Czemu akurat Achalciche? Samo miasto w sobie nie było moim celem, ale jest to idealna baza wypadowa do Vardzi, starożytnego miasta skalnego oddalonego od Achalciche o blisko 1,5 godziny jazdy marszrutką. Tak więc cała trasa Tbilisi-Achalciche-Vardzia i powrót w drugą stronę była raczej mało realna do zrobienia w jeden dzień. Stąd też zmuszony byłem nocować w Achalciche. W końcu marszrutka ruszyła z Didube i tym samym pożegnałem się ostatecznie z gruzińską stolicą. Tbilisi zrobiło na mnie ogromne wrażenie i żałowałem, że nie mogłem spędzić tam więcej czasu bo jest to zdecydowanie miasto na więcej niż 1 dzień pobytu :)
Sama podróż do Achalciche super wygodna nie była i dłużyła się (coś ponad 3,5 godziny) po części też przez przystanki kierowcy na rozmowy i palenie :) W końcu jednak około godziny 21 dotarliśmy na miejsce.
Nie wiedziałem tak naprawdę gdzie mam się kierować i szukać jakiegoś hostelu/hotelu. Miałem co prawda wydrukowaną listę 5 hosteli, ale nie miałem ze sobą żadnej mapy miasta więc nie wiedziałem tak naprawdę gdzie się kierować. Zagadałem więc taksówkarza z pytaniem czy podrzuci mnie do pierwszego z brzegu hostelu. Taksówkarz uznał, że oczywiście tak, ale to dość daleko więc trochę będzie mnie to kosztować i, że na bank zna drogę. Nie miałem zbyt dużego wyboru, zgodziłem i zapakowałem do samochodu. W międzyczasie jednak mój kierowca podszedł do drugiego o coś zapytać. Z rozmowy wyłapałem, że tak naprawdę mój kierowca nie wiedział gdzie jest ten hostel i prosił innego o pomoc. W końcu ja ze swoim ruszyłem,ale przed nami ruszył samochodem ten drugi taksówkarz. No i gdy już tak przejechaliśmy jakieś 300 metrów pierwszy samochód skręcił w jakieś podwórko, a my zaraz za nim. Nie wiedziałem co się dzieje, ale gdy wysiedliśmy wszystko stało się jasne :) okazało się, że pierwszy kierowca wynajmuje turystom pokój pod swoim mieszkaniem w bloku i od razu zaproponował mi nocleg za 30 lari. Co prawda było to dość dużo, ale za ofertą przemawiało to, że było to dosłownie 5 min pieszo od dworca autobusowego. Mimo ceny nie zastanawiałem się i skorzystałem z oferty co wywołało złość u mojego kierowcy, który miał mnie podrzucić do hostelu :) Po chwili byłem już w wynajmowanym pokoju wraz z gospodarzem. Trochę porozmawialiśmy, dostałałem do własnej dyspozycji 1,5 litra czaczy domowej roboty, miałem łazienkę i telewizor :) nie było więc tak źle :) Przed pożegnaniem wypiłem jeszcze jak tradycja gruzińska nakazuje wino z koziego rogu :)
Mój gospodarz był jeszcze na tyle miły, że podrzucił mnie samochodem do supermarketu gdzie mogłem kupić sobie coś na kolację i śniadanie i o dziwo znalazłem w gruzińskim markecie polski ser topiony Lactima :) Wróciliśmy do pokoju, trochę jeszcze porozmawialiśmy i około godziny 23:30 pożegnałem przyjacielskiego Gruzina i ruszyłem do snu przed kolejnym ciekawie zapowiadającym się dniem w Gruzji :)
Dotarłem w końcu do Tbilisi. Wróciłem z Didube do centrum na Plac Wolności i udałem się na chwilę do lokalu Warszawa. Niestety nie spotkałem prowadzącego lokal Polaka tylko młodą dziewczynę z Gruzji. Napiłem się więc coli i obejrzałem przy okazji mapę Tbilisi. Czasu nie miałem zbyt wiele (około 4-5 godzin), a chciałem zobaczyć kilka fajnych miejsc. Na początek postanowiłem pieszo ruszyć do Soboru Trójcy Świętej (Cminda Sameba) położonego na wzgórzu świętego Eliasza. Spacer do najkrótszych nie należał, ale przynajmniej mogłem zobaczyć kontrast przepięknej budowli Soboru i jego otoczenia z totalną biedą w jego okolicy. Jest to najwyższa świątynia w Gruzji i najwyższa na świecie poza Rosją. Nie licząc podziemnych kondygnacji i złotego krzyża na kopule ma wysokość 68 metrów. Budowano ją z przerwami w latach 1995-2004. Sam gdy dotarłem na miejsce byłem pod wrażeniem wielkości tej budowli. W momencie gdy tam byłem w środku prezentowano jakieś relikwie stąd też pełno było wojska i oczywiście wiernych.
Z okolic świątyni pieszo wróciłem nad rzekę Kurę i postanowiłem przeprawić się na drugą stronę rzeki słynnym mostem Pokoju. Most ten jest przez Gruzinów nazywany Always ultra ponieważ kształtem przypomina podpaskę :) Tak czy inaczej po tej stronie rzeki po, której byłem powstaje bardzo piękny Park Europejski. Widać wciąź prace wykończeniowe, ale już teraz śmiało można stwierdzić, że miejsce wygląda bardzo ładnie:
Sam most Pokoju jest przeprawą tylko dla pieszych:
Kilka metrów od mostu Pokoju znajduje się katedra Sioni. Jest to główna świątynia Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego. Zbudowano ją na przełomie XI i XII wieku. W środku znajduje się krzyż świętej Nino, który jest uznawany za najcenniejszą relikwię Kościoła gruzińskiego dzięki, której Król Marian III wprowadził w Gruzji chrześcijaństwo.
Po drugiej stronie rzeki Kura można podziwiać natomiast świątynię Metechi z XIII wieku:
Krótkim spacerem przedostałem się ponownie na drugą stronę rzeki. Nie przechodziłem na drugą stronę przypadkowo. Chciałem skorzystać z kolejki liniowej wjeżdżającej aż do twierdzy Narikala górującej nad miastem skąd można podziwiać piękną panoramę Tbilisi. Wjazd kolejką to koszt 1 lari w jedną stronę. Można z góry dostrzec wiele ważnych budowli w Tbilisi :
Sama twierdza Narikala pochodzi z IV wieku, a następnie w 1827 roku w skutek trzęsienia ziemi spora jej część została doszczętnie zniszczona. Można mimo tego chodzić po ocalałych murach i wieżach. Obok twierdzy znajduje się posąg Kartlis Deda - pomnik Matki Gruzji o wysokości 20 metrów. Posąg symbolizuje Tbilisi i pochodzi z 1958 roku.
Z twierdzy postanowiłem wrócić na Plac Wolności w centrum miasta. Spieszyło mi się więc odpuściłem piesze schodzenie i skorzystałem jeszcze raz z kolejki liniowej. Po drodze mijałem jeszcze słynną wieżę zegarową, która tak naprawdę jest tylko ozdobą restauracji oraz z oddali widziałem pełen przepychu pałac prezydencki:
Będąc na Placu Wolności postanowiłem raz jeszcze odwiedzić Warszawę :) Tym razem udało mi się spotkać znajomego polaka, pogadałem z nim, podziękowałem za nocleg i podpytałem o Achalciche. No i wypiłem oczywiście czaczę :) uwieczniłem również lokal na zdjęciu:
Przed ostatecznym pożegnaniem się z Tbilisi postanowiłem udać się jeszcze na krótki spacer po okolicznych uliczkach. Niestety nie udało mi się odwiedzić stadionu narodowego Gruzji gdyż znajdował on się trochę za daleko, a czasu było już mało.
Wracając już do metra skusiłem się jeszcze na czurczchelę, czyli orzechy laskowe w zastygniętym sosie winogronowym :) co prawda twarde to, ale bardzo smaczne, polecam :)
Po blisko 10 minutach znów byłem na Didube. O tej porze było tam mnóstwo ludzi, marszrutek itp. Nie wiedziałem początkowo skąd odjeżdżają marszrutki do Achalciche więc musiałem dopytywać. Mówiąc nazwę mało kto rozumiał o co chodzi,dopiero jak pokazywałem na kartce gruzińską nazwę łapali i w końcu wskazano mi odpowiednią drogę. Gdy już znalazłem odpowiednią marszrutkę okazało się, że odjeżdża za 30 minut. No nic najaważniejsze, że w ogóle jechała bo czasami bywa tak, że jak jest za mało chętnych to kierowca nie jedzie :) Czemu akurat Achalciche? Samo miasto w sobie nie było moim celem, ale jest to idealna baza wypadowa do Vardzi, starożytnego miasta skalnego oddalonego od Achalciche o blisko 1,5 godziny jazdy marszrutką. Tak więc cała trasa Tbilisi-Achalciche-Vardzia i powrót w drugą stronę była raczej mało realna do zrobienia w jeden dzień. Stąd też zmuszony byłem nocować w Achalciche. W końcu marszrutka ruszyła z Didube i tym samym pożegnałem się ostatecznie z gruzińską stolicą. Tbilisi zrobiło na mnie ogromne wrażenie i żałowałem, że nie mogłem spędzić tam więcej czasu bo jest to zdecydowanie miasto na więcej niż 1 dzień pobytu :)
Sama podróż do Achalciche super wygodna nie była i dłużyła się (coś ponad 3,5 godziny) po części też przez przystanki kierowcy na rozmowy i palenie :) W końcu jednak około godziny 21 dotarliśmy na miejsce.
Nie wiedziałem tak naprawdę gdzie mam się kierować i szukać jakiegoś hostelu/hotelu. Miałem co prawda wydrukowaną listę 5 hosteli, ale nie miałem ze sobą żadnej mapy miasta więc nie wiedziałem tak naprawdę gdzie się kierować. Zagadałem więc taksówkarza z pytaniem czy podrzuci mnie do pierwszego z brzegu hostelu. Taksówkarz uznał, że oczywiście tak, ale to dość daleko więc trochę będzie mnie to kosztować i, że na bank zna drogę. Nie miałem zbyt dużego wyboru, zgodziłem i zapakowałem do samochodu. W międzyczasie jednak mój kierowca podszedł do drugiego o coś zapytać. Z rozmowy wyłapałem, że tak naprawdę mój kierowca nie wiedział gdzie jest ten hostel i prosił innego o pomoc. W końcu ja ze swoim ruszyłem,ale przed nami ruszył samochodem ten drugi taksówkarz. No i gdy już tak przejechaliśmy jakieś 300 metrów pierwszy samochód skręcił w jakieś podwórko, a my zaraz za nim. Nie wiedziałem co się dzieje, ale gdy wysiedliśmy wszystko stało się jasne :) okazało się, że pierwszy kierowca wynajmuje turystom pokój pod swoim mieszkaniem w bloku i od razu zaproponował mi nocleg za 30 lari. Co prawda było to dość dużo, ale za ofertą przemawiało to, że było to dosłownie 5 min pieszo od dworca autobusowego. Mimo ceny nie zastanawiałem się i skorzystałem z oferty co wywołało złość u mojego kierowcy, który miał mnie podrzucić do hostelu :) Po chwili byłem już w wynajmowanym pokoju wraz z gospodarzem. Trochę porozmawialiśmy, dostałałem do własnej dyspozycji 1,5 litra czaczy domowej roboty, miałem łazienkę i telewizor :) nie było więc tak źle :) Przed pożegnaniem wypiłem jeszcze jak tradycja gruzińska nakazuje wino z koziego rogu :)
Mój gospodarz był jeszcze na tyle miły, że podrzucił mnie samochodem do supermarketu gdzie mogłem kupić sobie coś na kolację i śniadanie i o dziwo znalazłem w gruzińskim markecie polski ser topiony Lactima :) Wróciliśmy do pokoju, trochę jeszcze porozmawialiśmy i około godziny 23:30 pożegnałem przyjacielskiego Gruzina i ruszyłem do snu przed kolejnym ciekawie zapowiadającym się dniem w Gruzji :)
Miło się czyta Twoją relację. Jak rozumiem, będzie ciąg dalszy i "podsumowanie finansowo-techniczne " :-)?
OdpowiedzUsuńNa pewno zajrzę, ponieważ Gruzja też jest na mojej liście.....Dzięki i pozdrawiam. Joanna
Tak kolejne części na dniach i podsumowanie również na koniec :) Gruzja jest niesamowita i zdecydowanie warto się tam wybrać :)
OdpowiedzUsuń"Przed wejściem do katedry znajduje się informacja o zakazie robienia zdjęć w środku jednak ten zakaz jest łamany praktycznie przez każdego."
OdpowiedzUsuńNo akurat nie ma się czym chwalić - ja w Sweti Cchoweli zdjęć nie robiłem - bo nie można. Tak samo jak ludzie ładujący się tam bez tradycyjnego okrycia. Ignorancja kulturowa. Choć w tym drugim przykładzie kaliber troszkę większy.
A i jeszcze taka mała uwaga - Kartlis Deda stało się symbolem Tbilisi, ale nie symbolizuje Tbilisi. Błąd logiczny w tłumaczeniu na Wikipedii :) w angielskiej jest poprawniej - symbolizuje gruziński charakter - miecz dla wrogów i wino dla przyjaciół :)
OdpowiedzUsuńFakt błąd, bo nawet w przewodniku Pascala jest to ujęte tak jak piszesz, moje niedopatrzenie :)
OdpowiedzUsuń