sobota, 17 maja 2014

Gruzja dzień pierwszy

Od gór aż po morze, od totalnej śnieżycy do pięknego słońca na gruzińskich szlakach :) Zapraszam na relację z 5 dniowego pobytu w Gruzji, kraju fenomenalnych ludzi i przepięknych krajobrazów. 



     Relacja będzie podzielona na 5 części i podsumowanie wraz z kosztami. Na początek umieszczam mapę trasy, którą odbyłem przez te 5 dni. Trzeba szczerze przyznać, że było to intensywne 5 dni. Ponieważ przez ten czas pokonałem blisko 1500 kilometrów :) 



































     Udało mi się odwiedzić wszystkie planowane miejsca. Na początku miałem w planach również podróż do Erywania (stolica Armenii), ale jednak stwierdziłem, że warto te 5 pierwszych dni w Gruzji poświęcić tylko i wyłącznie na poznanie Gruzji. Odwiedziny Armenii odkładam na inny termin :)
Tak więc zaczynamy :)

Dzień 1:

    Wylot do Gruzji zaplanowany miałem na niedzielę 30 marca. Samolot z Okęcia odlatywał o 15:30 i docelowo na lotnisku w okolicach Kutaisi wylądować mieliśmy o godzinie 20:30 czasu miejscowego (+2 godziny ze względu na zmianę strefy czasowej) Na lotnisku oczywiście byłem sporo wcześniej i po szybkiej kontroli czekałem już w hali odlotów. Pogoda w Warszawie była bardzo ładna (bodajże 16 stopni na plusie+słoneczko) więc zakładałem, że w Gruzji będą czekać na mnie jeszcze lepsze warunki :) 
W końcu pracownicy linii Wizzair otworzyli bramki i można było pomału wchodzić do samolotu. W samolocie było mało wolnych miejsc co tylko świadczy o tym jak dużym zainteresowaniem cieszy się ten kierunek :) Lot miał trwać 3 godziny i już na początku kapitan poinformował, że pogoda w Kutaisi jest trochę gorsza bo są tylko 4 stopnie na plusie, ale nie ma żadnych opadów. 4 stopnie nie brzmiały zachęcająco, ale trzeba wierzyć, że to chwilowe :) Sam lot upłynął bez większych ekscesów no i gdy  samolot zaczął się obniżać można było wypatrywać już gruzińskiej ziemi i wtedy zapewne wszystkich w samolocie (mnie również) ogarnęło wielkie zdziwienie ponieważ na dole było...biało, biało od śniegu, który intensywnie padał. Chwilę po tym kapitan poinformował, że obecnie w Kutaisi jest tak ogromna śnieżyca, że nie jesteśmy w stanie wylądować na lotnisku i musimy czekać na pozwolenie. Po 1 kółku nad lotniskiem padła kolejna informacja: warunki niestety nie poprawiły się, jesteśmy zmuszeni lecieć na lotnisko w Tbilisi. W sumie było mi to jak i zapewne wielu pasażerom na rękę bo spora część osób z lotniska pod Kutaisi i tak planowała od razu podróż do Tbilisi marszrutkami. Ja również miałem to w planach więc mimo wszystko widziałem w tym coś pozytywnego. W momencie gdy zbliżaliśmy się już do lotniska w Tbilisi otrzymaliśmy informację, że warunki w Kutaisi jednak się poprawiły i zawracamy tam na lotnisko. No cóż początek wyjazdu nie był aż nadto pozytywny. Pogoda bardzo mnie martwiła, a jeszcze bardziej w momencie gdy wylądowaliśmy i można było (po około 15 min aż służby oczyściły schody ze śniegu) wysiąść z samolotu-ciemno, mega zimno i biało, takie warunki przywitały mnie w Gruzji :) Szybkim krokiem uciekłem do budynku lotniskowego. Tam kontrola i pieczątka do paszportu i miłe słowa "Witamy w Gruzji" :)
Po kontroli udałem się do lotniskowego kantoru wymienić walutę. Nie szalałem na początek i zamieniłem 20 euro na gruzińskie lari. Następnie udałem się do stanowiska Georgian Bus (jedyny oficjalny przewoźnik na samym lotnisku, ale spokojnie można złapać tańszy transport z głównej ulicy biegnącej przy lotnisku) gdzie zakupiłem za 20 lari bilet na busa do Tbilisi. Stamtąd szybko udałem się do tego busa i postanowiłem z niego nie wychodzić aż do dotarcia do Tbilisi z powodu panującego zimna. Po około 30 minutach w busie siedziało już kilka osób (sami polacy+2 gruzinów) i mogliśmy ruszyć. Oczywiście pogoda nas nie rozpieszczała. Przez prawie połowę drogi sypał śnieg co tylko potęgowało negatywny efekt odbioru pogody.
     Podczas podróży poznałem dwóch chłopaków z Katowic, którzy tak samo jak ja jechali do Tbilisi i nie mieli żadnych planów na tę noc. W sumie ja zakładałem tak samo jak oni, że będzie na tyle ciepło, że można będzie na spokojnie spacerować po mieście. Niestety warunki pogodowe sprawiły, że mieliśmy nie mały problem. W końcu po blisko 4 godzinach jazdy dotarliśmy do Tbilisi, a dokładniej na Plac Wolności. Wysiedliśmy, każdy udał się w swoją stronę, a my we 3 zostaliśmy i zastanawialiśmy się gdzie tu się udać. 
Po chwili jeden z chłopaków wypatrzył po drugiej stronie lokal z napisem "Warszawa" co wywołało u nas ogromne zaciekawienie. Gdy podeszliśmy bliżej wyszedł z niego facet, który nas zawołał do środka. Ochoczo wkroczyliśmy tam i zobaczyliśmy, że na ścianach wszędzie są polskie gazety głównie z lat 70-80-tych. Po krótkiej rozmowie okazało się, że lokal otwarty jest od 2 tygodni i prowadzi go polak mieszkający w Gruzji od 1,5 roku. Lokal czynny był do 4 rano więc mieliśmy jeszcze dobre 2 godziny żeby posiedzieć i się ogrzać ;) Bardzo szybko zaczęła lać się również gruzińska czacza :) W ten sposób poznaliśmy wiele ciekawych historii i miejsc do, których warto by się udać. W międzyczasie przez lokal przewinęło się jeszcze kilkunastu Gruzinów. Gdy zbliżała się godzina zamknięcia lokalu zaczęliśmy zastanawiać się we 3 gdzie udać się dalej na te 2-3 godziny jeszcze. Wtedy właściciel lokalu powiedział nam, że pora żebyśmy poznali gruzińską gościnność i zaproponował nam nocleg u siebie oczywiście bezpłatnie :) Tak więc po około 10 minutach bylismy już u niego w mieszkaniu i mogliśmy w normalnych warunkach wyspać się przed następnym (dla mnie bardzo intensywnym) dniem w Gruzji :)

Dzień 2:

    Wstałem bardzo wcześnie bo około godziny 7 co dawało tylko jakieś 3 godziny snu. Jednak nie mogłem sobie pozwolić na więcej bo tego dnia miałem zaplanowaną podróż do najważniejszego punktu wycieczki- Cminda Sameba :) Szybkie ogarnięcie i już mnie nie było w mieszkaniu. Odwiedziłem jeszcze pobliski sklep żeby zakupić coś na śniadanie i udałem się pieszo do metra. Musiałem dojechać na Didube, plac-targ z, którego odjeżdzają marszrutki do innych miast. Właśnie stamtąd o godzinie 9 odjeżdżała marszrutka do Stepancminda miasteczka położonego u stóp góry Kazbeg. Miasteczko leży na wysokości 1750 m.n.p.m. i dojazd do niego w przypadku pogorszenia pogody jest zupełnie niemożliwy ponieważ prowadzi tam tylko jedna droga (Gruzińska Droga Wojenna). Czas podróży to około 3 godzin w zależności od warunków. Samo miasteczko nie było moim celem. Moim celem był klasztor Cminda Sameba leżący około 1,5 godziny pieszej drogi od miasteczka na wysokości 2170 m.n.p.m. :)
Tak więc kierując się do metra mogłem porobić w końcu pierwsze zdjęcia w Gruzji. Był poranek więc okolica była dość pusta































    Dojazd metrem na Didube zajął około 10 minut. Kupić tak naprawdę można tam dosłownie wszystko :) Sprzedawcy dopiero się rozstawiali, a marszrutek też jeszcze nie było jakoś wiele. Mnie najbardziej zaskakiwały automaty, które można było spotkać w Gruzji. Np automat w, którym można było wyciągnąć paczkę papierosów :), a co ciekawe papierosy w Gruzji są mega tanie (np L&M w przeliczeniu na złotówki 4-5 zł)






























   Na Didube zjadłem drugie śniadanie i zapakowałem się do mojego busika. Kurs kosztował 10 lari. Wsponę od razu tutaj na temat marszrutek. Jazda nimi po Gruzji to bardzo osobliwe doświadczenie :) kierowcy często jeżdżą jak wariaci co nieraz może przyprawić o zawrót głowy, ale dzięki temu na tych trudnych drogach wykręcają naprawdę dobre czasy. Nikogo nie powinno też zaskoczyć to, że pasażerowie często palą w środku no i kierowcy miewają zwyczaje po prostu w trakcie jazdy nagle się zatrzymać i zniknąć z pojazdu na 20-30 minut żeby iść sobie z kimś pogadać itp :) Często też przewożone w ten sposób są listy, przesyłki i przekazywane wiadomości. Tak samo było podczas mojej podróży do Stepancminda. Marszrutką oprócz mnie jechało jeszcze dwóch turystów z USA, a reszta to miejscowi. Po drodze mieliśmy nieplanowany przystanek żeby zabrać Gruzińską rodzinę wraz z całym załadunkiem z ich samochodu, który zepsuł się na poboczu. Było trochę ciasnawo, ale atmosfera była bardzo wesoła :)
     Cieszyła mnie bardzo pogoda bo świeciło konkretne słoneczko, a na niebie nie było w ogóle chmur :) W związku z tym ciekaw byłem jaka pogoda czeka mnie w górach, które widać było na horyzoncie. 
Gdy wjechaliśmy w góry mogłem się już przekonać co mniej więcej mnie tam czeka. Wszędzie dosłownie było biało! co prawda droga była już przejezdna, ale na kilku odcinkach widać było pracujące koparki i spychacze oczyszczające drogę z kamieni. Okolica była naprawdę niesamowita:


































   Drogi były oczywiście dość kręte i wspinały się coraz wyżej co u niektórych pasażerów  wywoływało objawy choroby lokomocyjnej. Po pewnym czasie dotarliśmy do przełęczy na, której skraju stoi pomnik przyjaźni radziecko-gruzińskiej na zdjęciu widoczny z dużej odległości:






























   Po blisko 3 godzinach jazdy dotarliśmy w końcu na miejsce. Było blisko godziny 12. Powrotną marszrutkę miałem o godzinie 17 więc na wejście, pobyt i zejście z okolic Cminda Sameba miałem około 5 godzin. Spokojnie do zrobienia :) Zaraz po wyjściu z marszrutki ja i amerykańscy zostaliśmy okrążeni przez miejscowych taksiarzy, którzy namawiali nas do skorzystania z ich pomocy przy wejściu na Cminda Sameba. Wmawiali nam, że na drodze leży śniegu po kolana i pieszo wejście jest nierealne. Chcieli początkowo 60 lari od 3 osób, a kończyli przy cenie 30 lari za 3 osoby :) Jednak grzecznie podziękowaliśmy ponieważ planowaliśmy podróż pieszo ;) moi amerykańscy towarzysze poszli zjeść posiłek, a ja ruszyłem w drogę. Pogoda była świetna więc czego można było chcieć więcej :)

  Na początek szlak prowadził pomiędzy zabudowaniami (drogę oczywiście wskazywali świetni mieszkańcy), a potem przechodził w szerszą drogę, która w pewnym momencie odbijała już od miasteczka i wspinała sie w górę. Na początku drogi spotykałem mnóstwo...krów :) ale ich w Gruzji jest pełno. No i od samego początku szlaku aż po sam szczyt towarzyszył mi miejscowy piesek, który był bardzo wesoły i skory do zabaw.
































    Po kilku zakrętach mogłem już podziwiać całe miasteczko widoczne z góry :) Dotarłem również do stromej polany na, której widoczny był skrót i postanowiłem z niego skorzystać. Nie wyglądało to na wymagające podejście jednak po dotarciu na górę stwierdziłem, że więcej ze skrótów podczas tego wejścia korzystać nie będę :)
































     Im wyzej byłem tym więcej śniegu napotykałem na swojej drodze, ale oczywiście nie było mowy o śniegu aż po kolana jak to opowiadali nam na dole miejscowi :) Było za to trochę błota więc obuwie trekkingowe było jak najbardziej wskazane.W oddali coraz lepiej widoczny był natomiast klasztor na wzgórzu. Do celu było coraz bliżej :)

































    No i wreszcie po blisko 1,5 godziny spaceru dotarłem na polanę, która kończyła się wzgórzem na, którym stoi Cminda Sameba. Zdjęciami i słowami ciężko opisać ten widok :) zimowa sceneria dodatkowo potęgowała efekt. Oprócz tego świeciło jeszcze spore słońce i dość mocno wiało.  Z jednej strony widoczny miałem więc klasztor, a z drugiej strony szczyt Kazbek o wysokości 5047 m n.p.m. 































      Widokami można było tam cieszyć oczy bez przerwy:) dlatego też aparat chodził non stop:) Po chwili gdy ruszyłem na wzniesienie niedaleko spotkałem tam rodzinę, jak się okazało oczywiście rodzinę z Polski, a dokładniej z Krakowa. Pogadałem z nimi i okazało się, że przyjechali ciut wcześniej niż ja i dotarli do Cminda Sameba wcześniej. Wracali do Tbilisi marszrutką o 17 tak więc postanowiłem się do nich przyłączyć na ten czas. Wymiana poglądów na temat Gruzji, opowieści i ciekawostki, a w międzyczasie zdjęcia:


































Podeszliśmy w końcu pod klasztor żeby móc ujrzeć krajobraz na dole. Mówiąc szczerze widok wgniata w fotel :) niesamowita głębia, ogromne góry i wiatr, po prostu coś nie do opisania :)

































Sam klasztor Cminda Sameba wybudowany został w XIV wieku i znajduje się na wysokości 2170 m n.p.m. Jest oczywiście zamieszkały przez mnichów i tak jak inne klasztory/monastyry w Gruzji ma osobną dzwonnicę.
































Niestety czas nieubłagalnie leciał więc pora była się zbierać w podróż powrotną. Jeszcze tylko kilka ujęć góry Kazbek :































Ostatni rzut oka na klasztor i oczywiście obowiązkowe zdjęcie Cmindy Sameby na tle gór:






























    I można było pełnym satysfakcji ruszać do miasteczka na dole. Oczywiście towarzyszył nam czarny piesek :)  Droga była bardzo przyjemna aczkolwiek od świecącego słońca w niektórych miejscach było już spore błoto. Myślę, że wolnym spacerem dotarliśmy na dół tak mniej więcej też po około 1,5 godzinie zatrzymując się gdzieniegdzie na zdjęcia:



























































    Gdy dotarliśmy do miasta stwierdziliśmy, że skoro mamy jeszcze trochę czasu to warto rozejrzeć się po okolicy. Miasto Stepancminda ma muzeum i kilka sklepów o fajnych nazwach jak np market Google, albo market facebook :) Dotarliśmy do muzeum, ale tam stwierdziliśmy, że jednak nie jesteśmy chętni do zwiedzania i wróciliśmy do baru na piwo gdzie czekaliśmy już na marszrutkę :)
































    Sporą część podróży powrotnej przespałem z racji zmęczenia. Jednak często mieliśmy przymusowe postoje ze względu na zator na drodze. Wcześniej o tym nie wspominałem, ale ogromne odcinki drogi w połowie zastawione były przez ciężarówki, które z racji warunków nie mogły jechać dalej. No i nie były to 2-3 ciężarówki tylko całe sznury ciężarówek:





























     W drodze powrotnej już w godzinach wieczorny około godziny drogi od Tbilisi zatrzymaliśmy się jeszcze przy twierdzy Ananuri. Leży ona nad rzeką Aragwi i pochodzi z przełomu XVI i XVII wieku. Zatrzymaliśmy się bo kilku pasażerów chciało kupić czaczę domowej roboty od miejscowych, a ja wykorzystałem moment do porobienia kilku zdjęć:





Oczywiście bardzo szybko zebrały się w naszym pobliżu wszystkie bezpańskie psy z okolicy, które były bardzo głodne i chętne do zabaw:
































    Do Tbilisi dotarliśmy w godzinach wieczornych. Ustaliłem z pozostałymi, że zanocuję w tym samym hostelu co oni ponieważ nie miałem jeszcze noclegu na tą noc, a byłem już mocno zmęczony i nie bardzo miałem chęć chodzić i szukać hostelu. Nim jednak wróciliśmy do hostelu udaliśmy się na kolację. Byliśmy w jakiejś knajpie niedaleko Placu Wolności. Wypiliśmy po gruzińskim piwku i zjedliśmy po chaczapuri. Jest to zapiekany okrągły placek z zapieczonym nadzieniem serowym i jakimś dodatkiem. Ja jadłem w wersji z boczkiem i warzywami. Bardzo smakowite danie, ale zamówiłem największą wersję, której po prostu nie pokonałem w całości :)
     Po zjedzonej kolacji część udała się do sklepu na zakupy, a ja z jednym chłopakiem ruszyłem do hostelu. Znajdował się on około 15 min pieszej drogi od Placu Wolności. Za nocleg w pokoju 8 osobowym zapłaciłem 20 lari. Nim jednak poszedłem spać udałem się jeszcze na krótki wieczorny spacer po Tbilisi :)































Wróciłem do hostelu po godzinie 23 i bardzo szybko zasnąłem. Wiedziałem, że następny dzień będzie równie intensywny :)




2 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia,interesujące opisy,bardzo miłe wrażenie.Ja byłam w ubiehłym roku ,pogoda była piękna ale Cmindy Sameba nie było w programie imprezy i czuję mały niedosyt.Może jeszcze kiedyś uda mi się tam pojechać.Kraj cudowny ,specyficzny i wart polecenia na letnie wędrówki.Pozdrawiam serdecznie wszystkich podróżników.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniałe zdjęcia. Miło widzieć znane miejsca o innej porze roku.
    Zapraszam do mnie:
    http://moniwlasnymisciezkami.blogspot.com/search/label/GRUZJA%202013

    OdpowiedzUsuń