piątek, 27 lipca 2018

Autostopem przez Bałkany część 6

Moja autostopowa przygoda pomału dobiegała do końca. Pora pożegnać Bośnię i Hercegowinę i ruszyć do Serbii :)





Dzień 10: Żegnaj Bośnio i Hercegowino. Witaj Serbio!


   Nie pierwszy raz podczas tej podróży ze snu wybudził mnie deszcz. Spojrzałem na telefon, była godzina 5. Nie chciałem nawet myśleć o tym ile karaluchów po mnie chodziło w nocy w momencie gdy odpłynąłem w głęboki sen. Chcąc jeszcze trochę pospać uciekłem z bagażem pod daszek prowizorycznego garażu i tam próbowałem spać jeszcze do godziny 8. Deszcz nie ustępował, co więcej był coraz mocniejszy. Chwilę po godzinie 8 pojawiło się dwóch facetów (prawdopodobnie pracownicy kościoła), którzy poinformowali mnie, że muszę opuścić teren kościoła. Powiedziałem im, że zrobię to jak tylko pozbieram bagaże. Niestety padało nadal więc czekałem dalej. Około godziny 10 z budynku po mojej lewej stronie wyszedł prawdopodobnie jakiś ksiądz. Przeciągnął się ziewając przy okazji i w momencie gdy nasze spojrzenia się spotkały wykonał gwałtowny ruch ręką wskazując na bramę. Ten przekaz był już dla mnie bardzo zrozumiały :) Pomimo padającego deszczu opuściłem teren kościoła i udałem się w stronę starówki.
     W planach miałem dotarcie do Belgradu. Do pokonania miałem około 300 kilometrów. Po drodze pytałem miejscowych o właściwą drogę. Najbardziej pomocny okazał się mężczyzna spacerujący z synkiem, który wziął ode mnie mapę i poszedł zapytać do baru, a mi zostawił swojego małego synka pod opieką :) Po chwili wrócił z konkretnymi wskazówkami. Podziękowałem mu i ruszyłem dalej.
Pnąc się w górę drogi mogłem podziwiać panoramę Sarajewa, które tego dnia było spowite nisko wiszącymi chmurami.




    Po drodze zatrzymał się jeszcze patrol policji. Myślałem, że będą się czepiać tego, że idę poboczem, a okazało się, że byli bardzo mili i jeszcze użyczyli mi kilku wskazówek co do drogi. 
Upłynęło kilkanaście minut nim zatrzymał się pierwszy samochód. Kierowca nie znał ani słowa po angielsku, ale nalegał żebym z nim pojechał. Przejechaliśmy spory odcinek. Wspólną trasę zakończyliśmy blisko rozwidlenia dróg z, których jedna prowadziła na Zvornik i Belgrad. W pobliżu był tylko jakiś sklep i warsztat samochodowy. Byłem dobrej myśli jednak pogoda znowu dala o sobie znać i zaczęło coraz mocniej padać. Co chwilę więc chowałem się do sklepu w oczekiwaniu na poprawę pogody. 
Minęła może godzina? może więcej aż w końcu udało mi się złapać transport. Kierowca poinformował mnie, że jedzie do najbliższej miejscowości i tam mnie wysadzi. Zgodziłem się bez problemu. Kierowca był na tyle uprzejmy i podrzucił mnie na stację benzynową. Tam miało mi iść w miarę dobrze zwłaszcza, że miejscowi co i rusz łapali jakiś transport. Niestety ja takiego szczęścia nie miałem. Mijały minuty padało coraz mocniej i do tego wiało tak, że deszcz zacinał mi prosto w twarz.
     Było już około 17 i nadal stałem w miejscu, a pogoda ani trochę się nie zmieniała co mnie lekko niepokoiło w kontekście noclegu. W końcu zatrzymało się 3 młodych chłopaków, ale jechali tylko 3 kilometry dalej więc nie było sensu się ruszać. Około godziny 17:30 na horyzoncie pojawił się autokar jadący do Belgradu. Zatrzymałem go i zapytałem o koszt podróży- 15 euro. Przez chwilę wahałem się, ale w końcu widząc, że nie ma szans na poprawę pogody zdecydowałem się skorzystać i pojechałem do Belgradu autokarem. 
Kontrola na granicy z Serbią była bardzo szybka. Do Belgradu dotarłem o godzinie 22:30. Na dworcu wymieniłem jeszcze trochę gotówki.


Było już zbyt późno na poszukiwania noclegu. Na dworcu kręciło się też sporo podejrzanych typków. Nie mając wyjścia postanowiłem nocować na dachu dworca :) 

Dzień 11: Belgrad

    Tak jak często to bywało tak i tym razem obudził mnie poranny deszcz. Zebrałem bagaż, ogarnąłem się w wc i zjadłem śniadanie. Bagaż trafił do przechowalni, a ja ruszyłem zwiedzać miasto.  
Na pierwszy ogień poszły dwa najsłynniejsze stadiony Serbii:  Crveny Zvezdy oraz stadion Partizana Belgrad. Stadiony leżą bardzo blisko siebie więc nie było to zbytnio utrudnione logistycznie.


    Najpierw trafiłem na stadion Crveny Zvezdy, który niestety był zamknięty. Spotkałem też miejscowego kibica z, którym wymieniłem trochę poglądów na tematy piłkarskie i kibicowskie. 
Skierowałem się więc na stadion Partizana. Tutaj miła odmiana. Stadion był otwarty i można było wejść dosłownie wszędzie.





   Opuściłem stadion Partizana i wróciłem na stadion Crveny Zvezdy bo nie chciałem dać za wygraną. Okazało się, że czynny był salon VIP na stadionie znajdujący się bezpośrednio przy loży VIP.  Postanowiłem zaryzykować i wszedłem do środka i nie zatrzymując się przeszedłem cały klub i bezpośrednio wyszedłem na lożę. Po chwili był już przy mnie ochroniarz, ale nim zostałem wyproszony udało mi się z nim dogadać co do zdjęć :)



Prosto z piłkarskich aren ruszyłem zwiedzać miasto. Blisko miałem do Cerkwi Świętego Sawy, jednej z największych tego typu budowli na świecie. Trzeba przyznać, że robi wrażenie.


Idąc dalej natrafiłem na kolejne ślady wojny- budynek Sztabu Generalnego byłej Jugosławii zbombardowany w 1999 roku przez wojska NATO.



Z okolic tego smutnego symbolu wojny na Bałkanach dotarłem do głównego deptaka Belgradu- ulicy Knez Mihailovica. Pełno turystów, restauracji, ulicznych grajków oraz interesujących budowli.


   Stąd był już przysłowiowy rzut beretem do twierdzy Kalemegdan znajdującej się na wzgórzu. Tereny twierdzy są bardzo rozległe, ale również idealne na odpoczynek od momentami zatłoczonych ulic miasta. Podczas spacerowania po terenie twierdzy natrafiłem na wystawę o Polsce :) Fajny zbieg okoliczności.





   Tutaj też pozwoliłem sobie na krótki odpoczynek. Za następny cel obrałem sobie tzw. Nowy Belgrad po drugiej stronie rzeki Sawa. Można tam zobaczyć Arenę Belgrad oraz starą dzielnicę Zemun wraz z najsłynniejszym zabytkiem tej dzielnicy wieżą Sibinjanin Janko. 




    To był ostatni punkt zwiedzania w Belgradzie. Pora ruszać w dalszą drogę :) Na dworzec po bagaż dotarłem o godzinie 19:30. Zgodnie ze wskazówkami ze stron autostopowych złapałem busa 706, którego trasa wychodziła poza miasto co miało mi ułatwić złapanie transportu do Nowego Sadu. Po około 40 minutach podróży autobusem wysiadłem w jakiejś miejscowości. Było już dość późno bo około 21. W miasteczku trwał jakiś festyn, było pełno ludzi, muzyka. Niestety nie był to dobre warunki do łapania stopa więc pozostało mi tylko poszukać miejsca do spania :) Spacerując trafiłem na skład palet i cementu i tam udało mi się gdzieś zaszyć z dala od ulicy. Przez nikogo nie niepokojony mogłem iść spać w oczekiwaniu na kolejny dzień przygody :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz